strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 07>>>

 

Recenzje

 

 


Książka

Niby nic nowego...

 

Małe, senne miasteczko w Georgii, zadbane i bogate, choć położone z dala od drogi międzystanowej. Wydawałoby się, że powinno być opuszczone i zubożałe, tymczasem prosperuje znakomicie. Tak znakomicie, że aż budzi podejrzenia.

Do Margrave, bo o tej mieścinie mowa, trafia przypadkiem Jack Reacher. To "człowiek z przeszłością", obecnie włóczęga, który przemierza Stany bez celu. Ale całe swoje życie, dzieciństwo i to dorosłe Reacher spędził w armii, w żandarmerii wojskowej. Teraz, po odejściu z wojska próbuje odnaleźć samego siebie.

Lecz w małym miasteczku jest tylko obcym. Zostaje aresztowany pod zarzutem morderstwa, czynu wręcz niebywałego w tej spokojnej, sennej mieścinie. I już wkrótce po aresztowaniu orientuje się, że wyznaczono mu rolę kozła ofiarnego, a pozory porządku i praworządności pryskają bardzo szybko...

Tyle o fabule. Być może wygląda stereotypowo i znajomo, jak w wielu thrillerach, ale czytelnika czeka niejedno zaskoczenie. Bo Lee Child, autor powieści Poziom śmierci potrafi budować napięcie.

Sam wybór typu bohatera, zda się, determinuje gatunek. Oto bowiem powieść z cyklu "sami nie wiecie kogoście złapali". A jak się przekonacie, będzie naprawdę niemiło, tym bardziej niemiło, im mocniej wkurzycie delikwenta. Można przeczytać i zobaczyć na ekranie setki takich fabuł, rozegranych gorzej lub lepiej. W tym wypadku jest lepiej.

Child umiejętnie gra bohaterem. Jego umiejętności, charakter ujawniają się stopniowo, nie tak jak w filmach klasy B, gdzie po krótkim wstępie wypada tylko liczyć wybite zęby i przygotowane dla koronera zwłoki. Jack Reacher bardzo długo pozostaje tajemnicą, w niektórych aspektach swej natury nawet do samego końca. Jest skuteczny, ale nieprzewidywalny.

Tak jak nieprzewidywalna jest intryga. Na pozór prosta, ale Child opanował umiejętność niezbędną autorom thrillerów. Potrafi podsuwać fałszywe tropy, stopniować napięcie, zaprowadzić i bohaterów, i czytelnika w ślepe zaułki.

Na uwagę zasługuje sprawność narracyjna. Rzadko dostrzega się w literaturze tego gatunku umiejętność budowania nastroju, kreślenia scen w sposób oszczędny, a zarazem wyczerpujący. Lee Child posiadł tę sztukę, fabuła i akcja nie przesłaniają u niego scenerii, pozwalają dostrzec bohaterów jako żywych, prawdziwych ludzi, nie tylko pionki i figury w rozgrywce. Duża tu zasługa bardzo dobrego przekładu.

Powieść ma własny nastrój. Trochę nostalgiczny, trochę w klimacie chandlerowskim, bo też Jack Reacher nie posiada już wielu złudzeń. Taki musi być, z balastem doświadczeń, z odciśniętym głęboko piętnem twardej służby. To twardy facet, który wiele przeszedł, wiele widział, i wiele przykrych rzeczy potrafi zrobić ludziom, którzy staną mu na drodze. A jednocześnie wrażliwy. Okrutna sztampa, prawda? Tak, ale za to świetnie napisana...

Lee Child, jak wynika z notki biograficznej jest z wykształcenia prawnikiem, pracował dla telewizji. Tym większy szacunek budzi jego znajomość realiów, zarówno jeśli chodzi o pracę policji, mechanizmy finansowe, czy w końcu broń. To nie są powieści, w których każdy ma tylko "spluwę". Co można zapisać na kolejny plus dla czytelników, zwłaszcza dużych chłopców z okiem do szczegółów.

Powieść obfituje w sceny mocne i brutalne. Opisane szczegółowo i naturalistycznie. Ale przemoc i okrucieństwo w wykonaniu Childa nie jest bezmyślnym epatowaniem drastycznymi szczegółami. Jest wpisana w fabułę, w mroczną opowieść, która do końca trzyma w napięciu.

Wygląda na to, że eksperyment wydawnictwa ISA, które znane dotąd z fantastyki, tej bardziej rozrywkowej, spróbowało swych sił w zupełnie innym gatunku, został uwieńczony powodzeniem. Udało się wybrać, i być może wypromować na polskim rynku świetnego autora, którego powieści wyróżniają się na tle zalegających półki thrillerów i kryminałów. Oby tak dalej.

 

Tomasz Pacyński

 

Lee Child

Poziom śmierci

tłum. Paulina Braiter

ISA, 2003

Cena 27,90

 


Książka

Kłopoty to jego specjalność

 

Jack Reacher przyciąga kłopoty. Były żandarm, znany już z powieści Poziom śmierci znów wplątuje się w paskudną sytuację. Wciąż na trasie swej wędrówki donikąd, wciąż nie odnalazł celu. Nie potrafi się zatrzymać, odnaleźć miejsca w życiu. Posada bramkarza w nocnym klubie nie była szczytem jego ambicji.

Kiedy spotyka młodą kobietę, poruszającą się o kulach, i ofiarowuje jej pomoc, nie wie, że to początek kolejnej walki o życie. Własne, dziewczyny, która okazuje się agentką FBI, i wielu innych ludzi.

Młoda kobieta jest celem, a Jack Reacher znalazł się w złym miejscu o złej porze. Wkrótce skuty wraz z nią, znajdzie się w półciężarówce, która powiezie ich w nieznanym kierunku, do nieznanego celu. Były żandarm ma po drodze wiele okazji, by się uwolnić, ale nie chce zostawić swej towarzyszki, twardej agentki, która skrywa, nawet przed nim z początku, jakąś tajemnicę. Wreszcie zawiązuje się między nimi porozumienie, zaczynają działać wspólnie. Choć najgorsze, najtrudniejsza walka czeka na nich dopiero u celu podróży.

Lee Child znów zaskakuje. Tym razem nie tyle sprawnością narracji, co umiejętnością pisania równie dobrze w odmiennych klimatach.

Przyznam, że po kolejną książkę Childa sięgałem może nie z ociąganiem, bo to wszak świetny autor. Ale już bez tej nadziei na zaskoczenie, jakie czekało mnie przy lekturze Poziomu śmierci. Spodziewałem się kolejnej, sprawnie napisanej historii kryminalnej. Nowej intrygi, nowych zagadek. Ale przecież znałem już bohatera, i wydawało mi się, że znam klimat powieści Childa.

Tymczasem nic z tego. Już jeden sprytny zabieg autora wprawił mnie w zaskoczenie. Otóż, o ile narratorem Poziomu śmierci jest sam Jack Reacher, to Umrzeć próbując napisane zostało w trzeciej osobie. W ten sposób na nowo można odkrywać styl Childa, trzecioosobowa narracja otworzyła nowe możliwości, pozwoliła poznać bohatera z innej strony. Dała większą swobodę autorowi.

To zupełnie inna powieść. Mniej tu tajemnic, dość wcześnie można zorientować się, o co chodzi, kto jest tym złym. Nie do końca, oczywiście, jak w każdym dobrym thrillerze nie brakuje zaskoczeń i zwrotów akcji. Wprawdzie jasno są określone siły dobra i zła, ale poszczególni ludzie bywają niejednoznaczni i tajemniczy. To powieść, w której zdrada i podstęp odgrywają wielką rolę.

Jednocześnie szerszy jest plan powieści. Child sięga do polityki, intryga nie dotyczy już ograniczonego kręgu osób, afera, w którą zaplątał się tym razem Reacher, może wpłynąć na losy całego kraju. Stawka jest większa, były żandarm nie walczy tylko o siebie i kobietę, która znaczy dla niego coraz więcej.

Większe też pole do popisu dla autora, zwłaszcza w tym, co lubię najbardziej. Czyli w militariach. To jedna z powieści, w których bohater nie strzela ot tak, po prostu. I on, i autor wiedzą, z czego strzelać i jak należy to robić. Zaś opis ciężkiego karabinu snajperskiego barret i sposobu jego użycia należy do najlepszych w gatunku. Wypada zwrócić tu uwagę na bardzo dobrą redakcję merytoryczną, co w obecnych czasach jest chlubnym wyjątkiem.

Umrzeć próbując to powieść równie dobra jak poprzednia. Znakomita rozrywka, zwłaszcza dla dużych chłopców, ale też kawałek dobrej, klimatycznej i nastrojowej prozy, Wypada tylko oczekiwać, ze następne powieści Childa będą równie wartościowe.

 

Tomasz Pacyński

 

Lee Child

Umrzeć próbując

tłum. Paulina Braiter

ISA, 2004

Stron: 512

Cena 29,90

 


Książka

Ci paskudni obcy

 

Wydawnictwo ISA przyzwyczaiło nas, zgodnie z obiegową, acz nie do końca słuszną opinią, do wydawania fantastyki rozrywkowej. Nie do końca słuszną, bo wystarczy wspomnieć Modyfikowany węgiel czy Wieżę królewskiej córy, które to książki odbiegają od standardu "łatwych, lekkich i przyjemnych". Ale, ponieważ czas wakacyjny, dziś zajmiemy się czytadłami dla dużych chłopców.

Zbliża się inwazja. Ziemskie armie poznały już przeciwnika, korpusy ekspedycyjne mają za sobą krwawe walki na obcych planetach. Ich poświęcenie, odwaga, ale też i technologie militarne uzyskane od Obcych (tych dobrych) pomogły powstrzymać pochód innych Obcych (tych bardzo paskudnych). To dało chwilę oddechu, czas na uzupełnienie sił, na przegrupowania. Na przygotowanie do wojny, która toczyć się będzie teraz już nie daleko od domu, bo hordy najeźdźców trzeba powstrzymać i odeprzeć na Ziemi.

O tym jest Pierwsze uderzenie Johna Ringo. O walce, którą trzeba toczyć z bezwzględnym przeciwnikiem, mimo iż wydaje się, że ta walka pozbawiona jest wszelkich szans.

Pamiętam starą ekranizację Wojny światów Wellsa, którą reżyser i scenarzysta potraktował dość swobodnie. Przeniósł realia w lata pięćdziesiąte, naprzeciw Marsjanom stanęła nie dziewiętnastowieczna armia, nie działa zaprzężone w konie, i nawet nie pancernik "Thunderchild", ale amerykańskie wojsko, takie z czasów Korei. Oczywiście, jak i w oryginale, dzielni G.I. dostali wprzódy straszliwy łomot, bo też przepaść technologiczna nawet w tym wypadku była ogromna, shermany i pershingi przeciwko latającym talerzom i promieniom śmierci.

Tu też nie będzie inaczej. I na tym warto przerwać zdradzanie fabuły.

Teraz o wrażeniach. Pierwsze, które nasuwa się od razu, to skojarzenie z klasycznymi już technothrillerami, dziełami Toma Clancy’ego, Dale’a Browna czy Larry’ego Bonda. Powieść Johna Ringo ma ten sam klimat opowieści dla chłopców i mężczyzn, w której opisy sprzętu, a zwłaszcza efektów jego działania odgrywają olbrzymią rolę. Tutaj systemy uzbrojenia to nie tylko rekwizyty, stają się niemal równorzędnymi bohaterami. Często też nimi są, jak w realnej rzeczywistości, wystarczy wspomnieć weterana wielu wojen, okręt liniowy "Missouri".

Ringo podjął się nawet trudniejszego zadania niż jego koledzy po piórze, którzy uniknęli zabłąkania się za mury fantastycznego getta. Wróg, z którym musi zmierzyć się ziemska armia jest obcy, niezrozumiale są jego motywacje, trudna do pojęcia taktyka – czy raczej jej brak na pierwszy rzut oka. Pozbawia to autora możliwości pokazywania już nie tyle racji obu stron, co nawet spojrzenia z drugiej strony frontu.

Trudno więc grać na niejednoznacznościach, szukać usprawiedliwień. W tym wypadku nie ma mowy o "ludzkim" przeciwniku, obcych nie sposób zrozumieć, nie sposób im współczuć. Być może w jakiś sposób zuboża to powieść. Lecz w zamian otrzymujemy znakomity sztafaż s-f, dzieło Ringo wpisuje się w długą tradycję walk z najeźdźcami z kosmosu.

Wspominałem już o realiach. Autor najwyraźniej zna wojsko od podszewki (i to tej podszewki od znoszonej kurtki mundurowej, niekoniecznie nabytej w sklepie z demobilem, ale raczej wyfasowanej). Stąd też dialogi i sytuacje tchną niekłamanym autentyzmem. Nawet wtedy, kiedy Ringo popuszcza wodze wyobraźni i wybiega daleko poza naszą rzeczywistość.

Ale też można zauważyć nie tylko znajomość armii, tej realnej, systemów uzbrojenia, życia koszarowego i stosunków w sztabach. Powieść czerpie też z innych źródeł – z doświadczeń gatunku. A raczej dwóch gatunków. Uważny czytelnik, miłośnik literatury sensacyjno-militarnej zauważy liczne nawiązania do powieści, których autorów wymieniłem wyżej. Czasem zaskakujące, czasem podszyte złośliwym humorem. A czasem wręcz oczywiste. Zaś amator science-fiction odnajdzie w Pierwszym uderzeniu wręcz klasycznie skonstruowaną powieść o walce z najeźdźcami z kosmosu.

Całość ma istotną zaletę – prawie siedemset stron. Więc warto włożyć do plecaka na wakacyjny wyjazd, zwłaszcza w takie deszczowe lato.

Warto wspomnieć na koniec o ładnej okładce, autorstwa Roberta Adlera. O ile pierwszy tom cyklu miał dość nijaką, z nieodzowną cycatą panną uzbrojoną w bliżej niezidentyfikowaną giwerę, to teraz jest wszystko zgodnie z regulaminem, Adler potrafi zadbać o szczegóły.

A wydawcę lojalnie ostrzegam – jeśli dla odmiany redakcja nie zadba o szczegóły i w następnym tomie znów przeczytam, że pancernik "Missouri" to "statek", wytoczę cięższe działa. Nawet szesnastocalowe z kasetową amunicją.

 

Tomasz Pacyński

 

John Ringo

Pierwsze uderzenie

ISA, 2004

Stron: 692

Cena: 39,90

 


Książka

Z dedykacją dla Mr. Guinnesa

 

Lubię Baniewicza. Smoczy pazur przeczytałam z prawdziwą przyjemnością i od razu zakwalifikowałam autora do kategorii tych, którzy swymi opowieściami potrafią ożywić deszczowe popołudnie, których to czytuje się dla prostej przyjemności. A ja lubię proste przyjemności i fantastykę pisaną ku rozrywce czytelników. Nie tylko ja zresztą najwyraźniej, czego dowodzą rzesze fanów i popularność, jakimi cieszą się takie właśnie książki.

Smoczy pazur doskonale wpisał się w konwencję. Zgrabny retelling, wyraziste postaci, świetnie prowadzone, wartkie dialogi, liczne aluzje do świata rzeczywistego, a to wszystko doprawione stosowną dawką humoru. Nadto nie zabrakło też pomysłu na suspens, co nie dziwi wcale u autora powieści sensacyjnych. Przede wszystkim jednak wartość prozy Baniewicza leży w tym właśnie, że nie męczy programowym okrucieństwem, nie sili się na obligatoryjną tragedię, która ma nadawać tekstom głębi i wyrazu, nie dusi wysiloną filozofią. Miłość jest tu miłością, poświecenie poświęceniem, przyjaźń przyjaźnią, a główny bohater rozbrajającym wręcz fajtłapą. I dlatego lubię Baniewicza.

Jednak nigdy nie jest tak, żeby po prostu było dobrze, a w każdej beczce miodu musi się znaleźć przysłowiowa łyżka dziegciu. Tak jak Smoczy pazur przyjęłam wręcz entuzjastycznie, tak już kolejnego tomu pod tytułem Pogrzeb czarownicy nie oceniłabym równie wysoko. Powodem zaś jest nadmiarowość. Drugi tom opowiadań o Debrenie zawierał ich aż dwa. Sążniste. Rozbudowane. Za duże? No, może nie posunęłabym się do tak kategorycznego stwierdzenia, ale przyznać muszę, iż choć tego, co w Baniewiczu najlepsze, nie zbrakło, to czasem jednak mniejsza porcja smakuje lepiej.

Tom najnowszy zaś, który właśnie trafił na księgarniane półki, to, wedle wszelkich znaków na ziemi i niebie, jedno opowiadanie. Jedno. Coś co Anglicy określają mianem "short story", a co u Baniewicza uzyskało długość stron pięciuset ponad! Niemożliwe? A jednak! Tendencja widoczna w Pogrzebie czarownicyGdzie księżniczek brak cnotliwych osiągnęła absolutne apogeum.

Jak to wiadomo powszechnie, charakterystyczną cechą opowiadania jest jednowątkowa fabuła i wymóg ten udało się autorowi spełnić bez dwóch zdań. Oczywiście nie brak tu i motywu przewodniego, historii maguna i wojowniczki, jak również i pasa cnoty, który to łączy kolejne teksty w opowieść o losach bohaterów, jednak to nie czyni z utworu powieści. Co najwyżej nie pozwala uznać za nowelę – formę znacznie bardziej zwartą, pozbawioną bohaterów drugoplanowych, refleksji, dygresji, za to surowej kompozycyjnie. W książce nie brakuje ani dygresji, ani refleksji, jest ich, prawdę mówiąc, bez liku. Co rusz, to i któregoś z pięciorga głównych bohaterów bierze na wspomnienia i przemyślenia, co znajduje swoje odzwierciedlenie w dialogach i rzadziej, we własnych przemyśleniach Debrena. Nadal jednak Gdzie księżniczek brak cnotliwych pozostaje opowiadaniem. Opowiadaniem, w którym uporządkowany w czasie tok wydarzeń współtworzy fabułę. Opowiadaniem na 500 stron. Opowiadaniem o jednej przygodzie...

Debren Lenda i Zbrhl trafiają do przygranicznej karczmy. Uciekając przed atakiem gryfa i szukając schronienia, znajdują gospodę przysypaną śniegiem a wraz z nią ponad dwustuletnią klątwę, kilka niejasnych przepowiedni, liczne tajemnice, historyczną dziurę w ścianie łaźni i tego samego gryfa, która, jak się szybko okazuje, ma misję. Przyjdzie im rozwiązać niejedną zagadkę, wysłuchać niejednej historii i poznać się lepiej, niżby tego sobie czasem życzyli.

 

Dominika Repeczko

Artur Baniewicz

Gdzie księżniczek brak cnotliwych

SuperNowa, 2004

Str. 426

Cena: 28,00

 


Książka

Dzielna dziewczynka tatusia

 

W Australii, o czym wszyscy wiedzą, ludzie chodzą do góry nogami. Najwyraźniej ta niewielka anomalia nie wpływa na skłonności do tworzenia dobrej fantastyki – co już niekoniecznie jest tak powszechnie wiadome. Dlatego słuszną jest inicjatywa Wydawnictwa Literackiego mająca na celu zaszczepienie tej wiedzy w umysłach miłośników gatunku.

Dzięki niej do rąk czytelników trafiła właśnie część pierwsza trylogii Stare Królestwo znakomitego pisarza australijskiego Gartha Nixa, zatytułowana Sabriel.

Tytułowa bohaterka powieści jest nekromantką. Tak właśnie, nekromantką, a nie po prostu czarodziejką. Daleko jej jednak do stereotypu milczącego ponuraka, wionącego zapachem krypty i spędzającego wolne popołudnia w towarzystwie martwiaków. Sabriel jak to zwykle bywa w przypadku panienek z dobrego domu jest przykładną uczennicą Wywerly College. Bo Sabriel jest panienką z dobrego domu, jednego z najlepszych w Starym Królestwie i jest też ukochaną córeczką tatusia.

Połączenie sympatycznej pensjonarki z najbardziej mroczną z magicznych specjalności samo w sobie jest pomysłem interesującym. Jednak Nix idzie nieco dalej. Sabriel to ni mniej, ni więcej a dokładnie uosobienie ukochanej córeczki tatusia – idealne wręcz połączenie właściwych cech. Jest inteligentna i bystra, zaradna, wrażliwa, szczególnie na cudzą krzywdę, obowiązkowa, odpowiednio rozsądna, a przy tym odważna i samodzielna. Prawdziwa dzielna skautka. I nie należy zakładać na tej podstawie, że na kartach powieści przychodzi nam śledzić losy chodzącego ideału, prawdziwej miss szkoły niedzielnej. Bynajmniej. Bowiem Sabriel jest przy tym absolutnie zwyczajna. I jest nekromantką. Ta niecodzienna mieszanka nadaje powieści specyficznego rysu.

Sabriel urodziła się w Starym Królestwie, jednak dorastała z drugiej strony granicznego Muru, w świecie, w którym prawa Magii Kodeksu nie mają zastosowania, albo raczej mają niewielkie, obejmując jedynie Strefę Przygraniczną. Tam właśnie mieści się Wywerly College "założony dla młodych dam z wyższych sfer", który stał się domem dla Sabrielna trzynaście lat. W chwili gdy Sabriel staje przed decyzją odnośnie swojej przyszłości, los, jak to ma w zwyczaju, przewrotnie wywraca jej życie do góry nogami. Listopadowy wieczór, który w założeniu miał być spokojnym przynosi wiadomość od ojca Sabriel, Abhorsena. Nie tylko wiadomość, ale też miecz i dzwonki nekromanty – przybory, które przekazuje się jedynie następcy. Sabriel postanawia udać się do Królestwa. Musi odszukać ojca, dowiedzieć się, co się z nim dzieje, uratować, jeśli tylko da radę. Tymczasem sprawy w Królestwie też nie mają się najlepiej. Nikt nie zasiada na tronie, nie ma już królów ani regentów. Magia Kodeksu ulega wypaczeniu. Zniszczone Kamienie Kodeksu stają się bramą dla Zmarłych. Za nimi zaś nadchodzi jeden z Wiedzących, powracający z głębokich rejonów Śmierci.

Wyprawa Sabriel jest wyprawą w nieznane. Dziewczyna niewiele wie o Starym Królestwie, bowiem jej świat, świat, w którym dorastała, niewiele je przypomina. Jest to też wyprawa w głąb siebie samej, poprzez historię własnego rodu, poprzez nieznaną lecz wiążącą tradycję, poprzez wybory, spotkania, rozstania, i daleko poza granice własnego doświadczenia i umiejętności. Wyprawa najtrudniejsza z możliwych. Do tego Sabriel stawia czoła kolejnym wyzwaniom coraz bardziej świadoma, że nie może zawieść, bowiem nie jest po prostu wybrańcem, ale Ostatnią z całego rodu Wybrańców. Jest Abhorsenem. Przynajmniej tak długo, póki nie zwróci miecza i dzwonków swojemu ojcu. O ile to w ogóle jest możliwe.

Sama postać głównej bohaterki jest mocną, o ile nie najmocniejszą stroną powieści. Sam rys psychologiczny, konstrukcja postaci wedle najlepszych skautowskich, a może osadniczych tradycji, sprawia, że nie tylko przygody, ale i świat otaczający Sabriel, stają się dla czytelnika zaskakująco realne. Zwyczajne nawet, jak sama Sabriel. Starego Królestwa nie odbiera się jako kolejnego Neverlandu, choć jest nim niewątpliwie. Zmarli, Istoty Wolnej Magii, Mordikanty nabierają cech kolorytu lokalnego. Egzotycznego wprawdzie, ale cóż, kangura też nie widziałam, albo takiej mgwy, co do której nie jestem nawet pewna jak wygląda, a przecież jedno i drugie istnieje. Gdzieś. Dla innych jedno i drugie jest codziennością. A ludzie ci mieszkają zapewne po drugiej stronie Muru.

Mam niezaprzeczalną przyjemność przedstawić Państwu zdobywców Aurealis Awards: Gartha Nixa i Sabriel. Prosto z krainy kangurów.

 

Dominika Repeczko

 

Garth Nix

Sabriel

Tłum: Ewa Nowakowska

Wydawnictwo Literackie 2004

Stron: 357

Cena: 27,99

 



Czytaj dalej...




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Joanna Kułakowska
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
J. W. Świętochowski
Tomasz Pacyński
Idaho
Agnieszka Kawula
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
M. Koczańska
Tadeusz Oszubski
Magdalena Kozak
Magdalena Kozak
Jolanta Kitowska
Miłosz Brzeziński
K. A. Pilipiukowie
Andrzej Filipczak
Tomasz Witczak
PanTerka
Andrzej Ziemiański
EuGeniusz Dębski
Richard A. Antonius
Zbigniew Batko
 
< 07 >