ZW NE VIII - Piękna i Bestia

Moderator: RedAktorzy

Zablokowany

Który z tekstów przypadł Ci najbardziej do gustu?

Maximus "Piękna i Bestia"
2
8%
Xiri "Kryształowa Czaszka"
1
4%
ChoMooN "Złota i Czarny"
10
40%
Dracool "Piękna i Bestia"
1
4%
Matheous "Jedność"
0
Brak głosów
KPiach "Piękna i bestia"
1
4%
BMW "Prawo do powrotu"
1
4%
PP "Zrodzona z mroku i nieświadomości"
1
4%
Ignatius Fireblade "Powrót do domu"
1
4%
Varelse "Po drugiej stronie snu "
6
24%
podzjazdem "Wadera"
1
4%
 
Liczba głosów: 25

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

ZW NE VIII - Piękna i Bestia

Post autor: kiwaczek »

Teksty spełniające ograniczenia formalne

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Maximus Piękna i Bestia

Patrzaj go, Bestia, a po naszym rynku chodzi!
- Wynoś się! Precz!
- Nie zwracaj na nich uwagi, Ravas… - szepnęła Piękna Eliana i pocałowała mężczyznę w policzek, po czym uśmiechnęła się nonszalancko w kierunku tłumu, który blokował wyjście z dziedzińca.
- Rozsuńcie się, przecież to nasza! - krzyknął ktoś i Eliana z Ravasem przeszli przez bramę, żegnani gwizdami i wrzaskami.
Ravas westchnął. Gdyby był jednym z Pięknych, wszystko wyglądałoby inaczej.
Popatrzył na Elianę i twarz mu się rozjaśniła. Eliana była kobietą idealną - nie sposób o tym opowiedzieć, choć wystarczyłoby ujrzeć jej uśmiech…
Była też kobietą wyjątkową. Natura obdarzyła ją magią, a więc - Pięknem; mimo to, dziewczyna pokochała zwykłego mężczyznę, Ravasa, mogąc mieć stu innych, znacznie odeń przystojniejszych. Takich, jak Ravas, zwano Bestiami. Los odwrócił się od nich, magia nie upiększyła ich ciał - w oczach Pięknych byli gorsi; przeciętni.
Eliana natomiast wierzyła, że miłość nie zależy od tego, czy ktoś jest obdarzony magią, czy nie.
Ravas podrzucił wypchany zakupami tobołek na ramieniu i objął dziewczynę wolną ręką. Gdy szli przez miasto, obrzucano ich - czasem kamieniami, czasem jedzeniem, a czasem po prostu nieprzyjaznym spojrzeniem… które bolało chyba bardziej, niż wszystko inne.

- Ravasie! Jak mogli…! Pokaż…
- To nic, Eliano… to nic.
Popatrzył chwilę w błękitne oczy dziewczyny i rzucił się jej w ramiona.
- Kochasz?
- Kocham. Ale nie pozwolę, by inne Bestie…
- Są tacy sami, jak ja. Zazdroszczą. I mają czego - rzekł z dumą, ściskając Elianę mocniej, jakby bał się, że dziewczyna może zniknąć jak senna zjawa. Ciepło jej zawsze młodego ciała działało na niego kojąco.

- Dlaczego jest z tym oberwańcem, nie ze mną, czarowniku? Piękno powinno wybierać Piękno, nigdy inaczej!
- Nie pytaj mnie o to, Narcisie. Jestem tylko mędrcem.
- Głupcem. Powiedziałbyś…
- Nie moja rzecz tłumaczyć prawa magii! Chcesz, walcz o Elianę. Nie chcesz - zostaw ją Ravasowi. Nie moja to rzecz - powtórzył starzec, obracając w palcach złoty medalion.

Tym razem poranne łowy się udały. Ravas był zadowolony, bo ustrzelił sporą sarnę, a po drodze do leżącego na uboczu gospodarstwa nie napadł go ani żaden Bestia, ani żaden Piękny. Takie szczęście miewał niezwykle rzadko.
Zaraz jednak, gdy przeszedł przez bramę w płocie i, pogłaskawszy leżącego spokojnie wilczura, podszedł do drzwi chaty, zmarkotniał.
To, co usłyszał, nie było dlań nowe. Znał ten głos, znał te okrzyki i jęki zadowolenia… ale dotychczas były one przeznaczone wyłącznie dla niego. Stał tak oniemiały, nie mogąc postąpić ni kroku; upuścił ubitą sarnę, z zesztywniałej dłoni wysunęła mu się kusza i spadła z brzękiem na ziemię. Ravas ocknął się dopiero, gdy odgłosy rozkoszy ucichły. Przyłożył ucho do drewna.
- Dlaczego tak smutno patrzysz, Eliano? Czyż ze mną nie było ci lepiej, niż z tym pokurczem?
Cisza.
- Dobrze wiesz, że to my zostaliśmy obdarowani magią, i dlatego właśnie powinniśmy wiązać się ze sobą. Nie z Bestiami. To brzydota, plebs, pospólstwo. Nie rozumiem, jak mogłaś się z takim zada…
Prask. Ravas domyślił się, że Piękny został spoliczkowany. Wtedy podjął decyzję.
Otworzył drzwi i wbiegł do sieni, a potem - do alkierza.
Na baldachimowym łożu, najbogatszym w całej chacie meblu, leżała naga Eliana, a obok - także obnażony - Piękny, którego Ravas poznał. Narcis, kupiec z dzielnicy miasta, należącej do zmienionych przez magię.
- Eliano… byłaś… moja… - wydusił Bestia, i wybiegł z chaty. Popędził przez pola, w kierunku gęstego lasu, byle jak najdalej.

Nad rozmigotanym od zachodzącego słońca jeziorem siedziała brzydka kobieta o rozczochranych włosach, w poszarpanej szacie, niewiele zakrywającej. Płakała, jej łzy mieszały się z przejrzystą wodą.
Minęło tyle czasu, odkąd znalazła trupa Ravasa w lesie, wciąż kołysanego przez wiatr…
Im bardziej chciała o nim zapomnieć, tym bardziej tęskniła. Żałowała tego, co zrobiła. On jeden naprawdę ją kochał. Nie dlatego tylko, że była Piękną. To było coś więcej. Oboje musieli znosić prześladowania. I znosili.
Gdy się zabił, oszpeciła się. Przestała o siebie dbać i ludzie - zarówno Bestie, jak Piękni - bali się do niej podejść, patrząc, jak na koszmarną zjawę. Czuła to, co czuł Ravas. Nie, poprawiła się w myśli. On chociaż był Bestią.
Weszła w wodę po pas. Jak przyjemnie chłodno.
Piękno bywa ślepe, pomyślała, wbijając sobie nóż w serce, które przez chwilę chciało się jakby wyrwać z piersi…

Stary mędrzec patrzył przez okno na chmurne niebo.
Nie należało wprowadzać magii do porządku świata. Ludzie nie potrafili być ani nadmiernie piękni, ani nadmiernie brzydcy zewnętrznie. Plan zawiódł, choć miał ich nauczyć, jak patrzeć - wciąż potrafili tylko widzieć kontury. Nie rozumieli.
- Ty, który mnie posłałeś… zniszcz magię… - mruknął starzec, ściskając niewielki medalion. Wiedział, że wydaje wyrok na siebie, który tę magię kontrolował od wieków.
Martwe ciało, jakie rano znalazła służąca, nie było ani piękne, ani brzydkie.
Kilka godzin później świat Pięknych i Bestii pogrążył się w ogniu, a nowe życie, jakie nań zeszło, było już niemagiczne. Kolejny Plan upadł.
Co nie znaczy, że dawna moc zupełnie przestała istnieć.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Xiri Kryształowa Czaszka

O Wojennym Strażniku, władcy lawowej fortecy Quawex, opowiadano nam różne rzeczy: że ma skrzydła, pięć głów i potrafi latać, że zabija feralnego śmiertelnika jednym dotknięciem palca, że to sam Tonatiuh w zwierzokształtnej postaci, i wreszcie, że ktoś taki nie istnieje.
Niemniej nasza trzydziestka miała poznać wkrótce tę jedyną prawdę o nim.
Miesiąc Narodzin Kwiatów był znacznie gorętszy od poprzedniego, pot spływał kaskadami po naszych smagłych skórach. Ukryte w tropikalnych chaszczach, czekałyśmy i obserwowałyśmy fort, który swoją drogą miał z fortem tyle wspólnego, co ptak z kukurydzą. Kamienna Góra, nasza Pierwsza Plemienna, nazwała tak ongiś ów kompleks, nie mając ku temu żadnej podstawy. Chyba dlatego, że nikt ze szczepu nie pokonał quawexańskich strażników…
Okrutni Onkaloci strzegli bowiem mistycznego miasta zarówno orężem, jak mocą zesłaną im przez Tonatiuha.
Starszyzna powiadała, że na głównym ołtarzu Quawex leży jedna z siedemnastu legendarnych Kryształowych Czaszek, która obdarza właściciela nieziemską mocą. Dlatego więc Kamienna Góra wysłała nas, wojowniczki mające na karku od siedemnastu do dwudziestu pięciu zim, by zdobyły i złożyły cenny skarb u jej stóp.
Według szamanów energia dnia 4 Tecpatl miała nam sprzyjać.
Rozdzieliłyśmy się na dwie grupy i zajęłyśmy pozycje na peryferiach kompleksu. Czekałyśmy na sygnał Mokrej Ropuchy z napiętymi łukami, sztyletami w dłoniach i włóczniami gotowymi do rzutu.
Nic.
Żadnego strażnika.
Jeno subtelny szum wiatru, spływ czerniejących obłoków oraz harce zeschniętych roślin na kamiennej drodze prowadzącej do piramidy. Jakby w tych poświęconych bogom kilkupoziomowych budynkach nie było żywego ducha.
Lustrowałam detal po detalu. Wszędzie wokół majaczyły majestatyczne stele, sfatygowane mury, bloki ciosanego bazaltu, pochylnie schodów.
Ani śladu Onkalotów.
- Ruszamy w dwóch grupach. - Szept Mokrej Ropuchy zabrzmiał w mym umyśle donośniej od huku gromu.
Zdjęłam z cięciwy zatrutą strzałę i podbiegłam do przewodniczki i jej dwóch przybocznych.
- Sądzę, że lepiej iść razem - zaproponowałam ostrożnie.
Podważanie słów wodza, nawet w dobrych intencjach, u wielu plemion oznaczało wyzwanie. Nic więc dziwnego, że spąsowiała ze złości Mokra Ropucha zdzieliła mnie w gębę tak, że natychmiast ujrzałam korony drzew.
- Ruszamy - syknęła. - Kamienna Góra potrzebuje tej Czaszki, by plemię przetrwało…
Nie dokończyła.
Ludzie-jaguary pospadali z drzew jak pełnokrwiste drapieżniki. Kilku, rycząc, opuściło zamaskowane kryjówki.
Szczęki miedzianych mieczy i stukoty drzewca scaliły się w bitewny amalgamat. Słychać było wrzaski, piski, skowyty, charakterystyczne odgłosy upadających ciał oraz kamieni trafiających w miękką tkankę.
Mnie także się oberwało. Lewe ramię i biodro stały się jednym wielkim bólem. Zrobiło mi się słabo, zakołowało w głowie. Nie zdołałam dłużej utrzymać świadomości.

Tradycyjnie ujrzałam na początku światło, przepiękny szkarłat zachodu, ograniczony ramką jakiegoś rzeźbionego portalu.
Na schodach siedział Wojenny Strażnik. Wpatrywał się w niebo, zamiatając powierzchnię kamiennego podestu cętkowanym ogonem.
Był piękny jak marzenie, smukły, wysoki, pokryty lśniącym, nakrapianym futrem. Jego błękitne ślepia wyrażały zarówno powagę, jak i smutek. Gdyby był człowiekiem, dałabym mu jakieś dwadzieścia pięć zim, nie więcej.
Wciągnęłam powietrze, nie wierząc ciągle w to, co rejestrowały moje oczy.
Nieśmiertelny.
Półwojownik, półjaguar.
Wierny Tonatiuhowi, a może sam bóg w postaci antropomorfa.
Bestia, o której krążyły legendy.
Posiadacz Kryształowej Czaszki.
Zauważywszy że odzyskałam przytomność, człekojaguar zbliżył się do mnie i przykucnął obok, splatając upazurzone palce.
- Czego chciałyście? - zapytał łagodnie.
- Cz...czaszki - wyjąkałam. Dopiero, gdy próbowałam się podnieść, spostrzegłam, że założono mi na rany bawełniane opatrunki.
- Nie wystarczyło o nią poprosić? - westchnął Onkalot, jakby poirytowany.
- Tak po prostu?
- A dlaczego nie? Próbowałem pozbyć się Czaszki wiele razy, jednak zawsze wracała jak bumerang.
- Jak to?
- Najzwyczajniej zrzucałem ją ze schodów piramidy, topiłem w lawie, w wodzie, zakopywałem w ziemi, ciskałem w przepaście. I zawsze znajdowałem ją później na ołtarzu. Według legendy Czaszkę należy komuś oddać, nie wolno jej wyrzucać.
Onkalot zniknął na moment w oświetlonej kagańcami głębi sanktuarium i wrócił w przeciągu paru oddechów, dzierżąc kryształowy artefakt.
- Masz, bierz i wynocha. - Wcisnął mi go w dłonie, lecz wpierw sprawdził z niezwykłą pieczołowitością zaczep opatrunków. - Smaruj rany masłem kakaowym, wówczas szybko się zagoją.
Ruszyłam w stronę podestu piramidy lekko zażenowana. Przy pierwszym stopniu przystanęłam, zawróciłam i przegnawszy wstydliwość, pocałowałam Oncalota w wąsaty policzek. Ten rozpromienił się, wyraz dumnego wojownika znikł z jego oblicza.
W rodzimej metropolii znalazłam się przed świtem. Zbywając pełnym wyższości uśmiechem zazdrosne spojrzenia współplemiennych, z dumą wręczyłam Kamiennej cenny artefakt. Opierzona i wytatuowana anorektyczka natychmiast wyrwała mi go z rąk.
- Dzięki temu zniszczę Onkalotów! - wrzasnęła do tłumu, unosząc Czachę.
- Zaraz? To miało służyć dobru plemienia - odważyłam się zauważyć.
Kamienna Góra groźnie zmarszczyła czoło. - No właśnie! Trzeba zatem ich zgładzić!
- Sprowadzisz na nas gniew Tonatiuha! Nie pozwolę...
Zanim ktokolwiek zorientował się, co się dzieje, pędziłam jak szalona z artefaktem pod pachą ku ciemnej dżungli.
Nie myśląc dokąd zmierzam, znalazłam się pod murami fortecy Quawex. Czekający przed bramą Wojenny Strażnik przywitał mnie ciepłym uśmiechem i z błyskiem w oku. Wiedział, że wrócę...
- Znów ta Czaszka - skrzywił się na widok czerepu.
Artefakt bogów upadł na grunt z brzękiem kryształu, kiedy przytuliliśmy się do siebie jak para kochanków.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

ChoMooN Złota i Czarny

Uderzenia skrzydeł zamiatają biały puch przy lądowaniu. Jaskinia jest dobrze schowana w szachownicy diorytów i śniegu, ale jej kwaśny zgniły swąd można wyczuć na milę. Miotana lodowym wiatrem z trudem osiadam na wąskiej półce skalnej. Nie jestem przystosowana do latania w takich warunkach, ale ten czarny nie przeleci przecież nad całym Auglbionem do mojego leża. Otrzepuję złote łuski ze śniegu i wchodzę do środka.
Stosy kości i czaszek, jak w domostwie trolla. I ten siarczany smród. Co ty tu robisz, Felicjo Sunshine? A, tak... ratujesz gatunek.
Udawaj, to jakieś wyjście. Udawaj, że to jakaś inna smoczyca spełnia ten upokarzający obowiązek, a ty jesteś wciąż w białej świątyni w Murmur Woods otoczona dwunogimi ssakami wielbiącymi cię, jak boginię.
- Witaj, wybranko naszego pana. – Skrzeczący głos pokracznego stworzenia służebnego przywołuje mnie do rzeczywistości. – Tędy. Pan już czeka.
Schodzę głębiej w labirynt leża Czarnego. Czemu nie mogłam wylosować jakiegoś przyzwoitego drakona? Srebrnego, brązowego, albo chociaż czerwonego. Cholerny czarny... choć mogło być gorzej. Darlene trafiła do stada białych – zgwałcili ją i puścili ledwo żywą.
Po co się na to w ogóle pisałam? No tak. Ratuję gatunek.
Czarny leży nonszalancko na podwyższeniu nad podziemnym jeziorem zielonkawego kwasu. To jeszcze młodzik. Ma ile, wiek, pół? Ledwie dwadzieścia metrów od ogona do czaszki. Łuski wciąż jeszcze błyszczące. A jego skarbiec... moja biżuteria jest więcej warta. Ale wciąż... budzi strach, gdy podnosi łeb. Szmaragdowe ślepia lśnią drapieżnością. Śledzi linię mojego grzbietu, kark, złoty wachlarz. Bezczelnie wygina długą szyję by ocenić ogon.
- Dość. – mówię. Wypinam pierś, głębokim oddechem nabieram pewności siebie.
Dopiero teraz spogląda mi w oczy. Wstaje, przeciąga się i schodzi z tronu do mojego poziomu.
- Zjedzmy coś. - rzuca.
- Nie jestem głodna. – odpowiadam wbrew nawoływaniom pustego żołądka. Chcę mieć to jak najszybciej za sobą.
- I tak zostaniesz tu z tydzień. Prędzej czy później musisz coś zjeść.
- Tydzień?
- Nadchodzi śnieżyca. Dziw, że w ogóle doleciałaś w taką pogodę.
Tydzień? Z tą bestią? W tej zatęchłej grocie? Wielki Gadzie, za jakie grzechy.
Rzuca rozkaz. Jego słudzy wciągają klatkę pełną dwunogów. Z daleka nawet nie rozpoznaję w nich ludzi, elfów i kranoludów - tak są brudni, śmierdzący, głodni i pełni strachu.
- Oszalałeś! Polujesz na dwunogi? – krzyczę. – Prosisz się o śmierć!
- To tylko mięso. – odpowiada butnie.
- Ja... Nie mogę ich zjeść.
- A co? Jesteś wegetarianką?
Pożera jednego z nich w akompaniamencie krzyków, płaczu i błagań.
- Nie jestem taka, jak ty.
- Zgadza się. Ty jesteś ich niewolnicą, ich zwierzątkiem domowym. Ja... – uśmiecha się w stronę klatki. – Ja jestem ich panem.
- Przestań.
- Myślisz, że jesteś ode mnie jakoś lepsza? – zaczyna krążyć wokół mnie powolnym krokiem. Unikam jego wzroku. - Nienawidzisz ich tak samo, jak ja. Zagarnęli naszą ziemię. Ukradli naszą magię. Zabijają naszych braci i zmuszają nas do ukrywania się. – prycha. - My, władcy świata, zmuszeni by parzyć się międzyrasowo, bo pozostało nas tak niewielu, że nie możemy pozwolić sobie na luksus czystości krwi. – Zbliża paszczę do mojego ucha, szepcze. – Powiedz mi. Czy nie nienawidzisz ich za to, że musisz być tutaj?
Nie odpowiadam.
Ale ma rację. Nienawidzę ich. Jego też. I jestem głodna.
Tak głodna!
Smak słodkiej ciepłej ludziny tłumi krzyki sumienia.
- Dokładnie tak. – syczy Czarny.
Czuję krew w ustach, kości trzeszczące między zębami, życie spływające do przełyku. Ożywają wspomnienia pradawnych czasów, gdy składano mi takie ludzkie ofiary. Wzdrygam się, gdy Czarny wilgotnym jęzorem sunie po mojej szyi. Boskość jak afrodyzjak. Łapczywie przewraca mnie na grzbiet, wzbraniam się, ale to tylko akt.
***
- Jeszcze tu jesteś?
Śnieżyca się skończyła wczoraj wieczór. Całą noc nie spałam, wpatrując się w pustką klatkę.
- Zastanawiałam się. Czy... czy nie mogłabym tu zostać? Z tobą?
- Co ty sobie wyobrażasz?
- Będę nosić twoje młode.
- Znieś je na bagnie i zostaw. Poradzą sobie same, albo i tak nie warte były zachodu.
Wiem co chcę powiedzieć, ale artykulacja utyka w przełyku. Nie dane mi jest wypowiedzenie tego wyznania.
Złowrogie echo bitewnych okrzyków wpada do groty. Skrzeki troglodytów, zaklęcia w elfiej mowie, krasnoludzkie przekleństwa.
- ku**a. Przyszli po mnie! – Czarny staje w pozycji bojowej na straży swojego skarbca. – Tam jest drugie wyjście. Na co czekasz? Uciekaj.
- Nie zostawię cię.
Przewraca zniecierpliwionym wzrokiem. Jego rozbici słudzy wybiegają już w panice z tunelu.
- To chodź ze mną, proszę.
- Skończ z tym! Nic nas nie łączy! Nic!!! Pieprzyliśmy się tylko, żeby zachować gatunek. – Ogniste eksplozje i trzaski seryjnych błyskawic stawiają wykrzykniki przy jego słowach. – Wynoś się stąd. Już!!
Wybiegam na zewnątrz ze łzami w oczach.
Na co liczyłaś, głupia?
Wzbijam się w zimne niebiosa...
Jest przecież czarny, tylko inteligencja odróżnia go od bestii, tylko cielesność od demona.
...na wschód...
A giń sobie skurwielu.
...do Murmur.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Dracool Piękna i Bestia

Strzała utkwiła w omszałym pniu drzewa z cichym „sztprrr”. Młodzieniec odskoczył przerażony. Nie chciał iść dalej, ale musiał. Został zobowiązany. Przez chwilę toczył wewnętrzną walkę- duma okłada zawzięcie strach, który w końcu zostaje zwyciężony. Chłopak zrobił kilka niepewnych kroków, z każdą chwilą licząc na ostry ból między łopatkami. Jednak nikt się nie kwapił doń ponownie strzelać, ruszył więc nieco śmielej, wciąż jednak zachowując maksymalną ostrożność. Druga strzała strąciła kapelusik i przybiła do drzewa. W mig zapomniał o sześćdziesięciu quangach, jakie wydał u krawca. Puścił się biegiem naprzód. Drzewa zamieniły się w zamazaną plamę zieleni i brązu. Z gęstwiny nadlatywały upierzone morderczynie, świszcząc lotkami w pieśni ku pochwale śmierci.
Chłopak w duchu na zmianę przeklinał własną głupotę i prosił Dannathona- boga trubadurów, by nie pozwolił zginąć swemu gorliwemu wyznawcy. Nie wspomniał słowem, że modlił się jedynie w potrzebie. Tego bóg wiedzieć nie musi. Po cóż zawracać świętą głowę tak niezncznymi problemami?
Opatrzność zdawała się czuwać nad młodzieńcem. Wybiegł bowiem z gęstwiny, a jedyną raną jaką odniósł było otarcie na policzku. Popędził prosto ku bramie zamczyska, naparł na odrzwia, które ustąpiły z przejmującym zgrzytem. W momencie, gdy ryglował za sobą wejście kilka strzał wbiło się w drewno.
Trubadur zaczął wylewnie dziękować bogu, zaraz potem przeszedł do wyzywania magów, na chwilę zatrzymał się, by zbluzgać driady, aż w końcu okpił samego siebie za przywiązywanie wartości do rzeczy tak nie znaczących jak honor.
Spojrzał na fasadę zamku. Sprawiała ponure wrażenie. Tynk popękany, gdzieniegdzie odlatujący całymi płatami, okna w większości wybite, drzwi wejściowe zwisające smętnie na jednym tylko, przerdzewiałym w dodatku zawiasie. Chłopak splunął na żwir i podciągnąwszy zielono-błekitno-żółte spodnie przeszedł przez zaniedbany dziedziniec, by zniknąć w ciemnym i chłodnym wnętrzu pałacu.
W środku cuchnęło zgnilizną, kurzem i czymś bliżej nieokreślonym. Posadzka stanowiła skupisko popękanych albo kompletnie rozbitych płytek. Portrety byłych władców dawno wyblakły, farba się złuszczyła, fragmentami odpadła, tak, że ludzie przypominali nadgnite trupy. Galeria Zmarłych, przebiegło trubadurowi przez myśl i wstrząsnął nim dreszcz.
Wszedł po rozlatujących się schodach na piętro. Długi korytarz wyglądał dokładnie jak ten, który młodzieniec zobaczył w krysztale osadzonym w lasce maga. Zaklął po cichu i ruszył naprzód. Ciągle miał wrażenie, że jest obserwowany. Niczego bardziej nie pragnął, jak zawrócić i uciec z powrotem do ciepłej izby w gospodzie, gdzie można w spokoju wysępić od kogoś na wino i urżnąć się bez żadnych konsekwencji, prócz kaca. Jednak w tej chwili trubadur nie mógł sobie pozwolić na tego typu luksusy. Jego swoboda działania została ograniczona przysięgą. A przysiąg się nie łamie!
Stanął przed właściwymi drzwiami. Wiedział, że to te bo, po pierwsze mag pokazał mu dokładnie jak wyglądają, a po drugie jedynie te miały klamkę. Pokój do jakiego wszedł nie wyglądał nadzwyczajnie. Ot, zwykła biblioteka. Trzy ściany, od podłogi do sufitu zawalone książkami. Przed każdym z regałów wmontowano w podłogę niewielkie szyny, po których jeździła drewniana drabinka. Aktualnie w stanie daleko posuniętego rozkładu.
- Piękna i Bestia – mruknął trubadur zadzierając głowę, by dostrzec tytułu woluminów z górnych półek – Niech mnie, jeśli znajdę tę książkę zanim wyrośnie mi broda!
Młodzieniec dokładnie sprawdził cały pierwszy regał, potem drugi, następnie przyłapał się na tym, że chichra sam do siebie i rzuca szaleńcze spojrzenia na boki, aż w końcu, przy penetracji regału numer trzy napotkał wzrokiem rzucający się w oczy tytuł wypisany na różowej skórze złotymi literami: „Pyenka i Bestya”. Problem polegał na tym, że książka stała na górnej półce. Tak też trubadur rozpoczął żmudną i przerywaną spadaniem na podłogę wspinaczkę. Niestety okazało się, żę większość półek nie jest w stanie utrzymać dodatkowego ciężaru i po prostu się rozpadła.
- No żesz! - wykrzyknął poszukiwacz zaginionych ksiąg.
W przypływie frustracji i gniewu kopnął w regał, który zawalił się jak domek z kart.
Chwilę trwało nim chłopak wygrzebał się spod stosu, otrzepał kubrak, wyssał krew z rozciętego na papierze palca, po czym zabrał się za odnalezienie książki, utopionej pod górą pozostałych. W końcu znalazł. Obrzucił okładkę nienawistnym spojrzeniem. Schował dzieło do torby, z której następnie wyjął pergaminowy zwój podarowany przez maga, na bezpieczny powrót. Magia, mimo, iż okiełznana i potulna jak pies na postronku, wciąż budziła niepokój, a ludzi, którzy posiedli umiejętność używania tejże siły postrzegano z szacunkiem i lekkim dystansem. Tak więc trubadur odchąknął z godnością i wyrecytował zaklęcie, które teleportowało go z powrotem do „Przybytku”, karczmy na rozstajach, której właściciel nie słyszał o czymś takim jak oryginalne nazwenictwo.
Mag od razu poderwał się z ławy, gdy tylko zobaczył chłopaka lądującego głową w beczce kiszonej kapusty. W nadzwyczajnym u siebie przypływie dobroci serca, pomógł nawet wydostać się trubadurowi z kłopotliwego położenia.
- Masz? - zapytał głosem drżącym z przejęcia.
- Owszem – odparł młodzieniec, wyjmując księgę i wręczając ją z dumą starcowi.
Mag chwycił wolumin trzęsącymi się rękoma, pogładził pieszczotliwie grzbiet. Dwie wielkie łzy spłynęły po pomarszczonych policzkach.
- A teraz, magu powiecie mi dlaczego ta księga jest dla was tak ważna?
Starzec nic nie odpowiedział, gardło miał ściśnięte wzruszeniem. Wyjął spomiędzy kartek pożółkłą karteczkę przedstawiającą siwego ludzika w granatowej szacie. Pod spodem koślawymi literami napisano: „Dla dziadzia na 100-tne urodziny, wnusio”.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Matheous Jedność

Cofnął się o krok, kładąc dłoń na rękojeści.
- Nie chcecie tego zrobić, pokurcze. – Warknął. Wiedział, że nie chcą. Wiedział też, że i tak to zrobią.
Najbliższy stwór, wyglądający jak skrzyżowanie kilku mebli kuchennych z cekhauzem małego miasta, skoczył do przodu, wyciągając odnóże zakończone ostrzem. Gaston skoczył w bok, obnażył miecz, który rozjarzył się błękitnym światłem. Klinga była wykonana niezwykle kunsztownie, i najwyraźniej tak też była naostrzona, gdyż weszła w ciało aberracji jak w masło. Potwór padł bez jęku. Następne zawahały się krótko. Jeden, wyglądający jak duża litera T z ramionami zakończonymi czerwonymi płomieniami, złączył ręce, tworząc rosnącą szybko kulę ognia. Wojownik zaklął i skoczył pomiędzy wynaturzenia, tnąc bez opamiętania.
Po krótkiej chwili było po wszystkim. Błękitna klinga dalej jaśniała czystością, tak, jak gdyby padłe potwory nie miały w ogóle krwi w żyłach. Gastona nie obchodziła ich anatomia, więc nawet nie zwrócił na to uwagi. Spojrzał jedynie na swą wysłużoną broń. Na jej idealnie, pięknie wyrzeźbioną rękojeść. Na wydrapany rysunek na ostrzu, przedstawiający kobietę nieziemskiej wręcz urody. Przeczytał podpis pod rysunkiem.
‘Bella’.
To wszystko przez ciebie, cholero, pomyślał wojownik z goryczą. Patrzał z gniewem na rysunek kobiety, z gniewem, a jednocześnie z uczuciem, tak, jakby to malunek był wszystkiemu winien.
Kto wie, może i był.

***

Wiele jest rodzajów magii. Ta nowoczesna, najpopularniejsza, nawet nie umywa się do starożytnych czarów kręgów, które były inkantowane przez całe zastępy czarowników, nieraz przez kilka dni z rzędu. Tacy to magowie tworzyli artefakty, oręż zabijający bogów, potwory odporne na ów oręż, nowe bronie, zdolne zniszczyć tworzone przez nich potwory i inne kretynizmy, służące tylko temu, by pogrążyć ich świat w pożodze i krwi.
Pomiędzy wieloma straszliwymi narzędziami do zadawania bólu fizycznego i psychicznego, jedna nazwa budziła przerażenie nawet wśród najtwardszych.
Kochage. Broń oddzielająca duszę od ciała, pozostawiająca pustą skorupę, żyjącą tylko po to, by niszczyć i odnaleźć tego, kto skazał ją na takie katusze. Broń odbierająca ducha i wypaczająca ciało. Broń zachwycająca w swym pięknie, a uzewnętrzniająca całą brzydotę i bestialstwo ofiary.
Artefakt ten wysysał całe człowieczeństwo, czerpał jednak swą moc z najczarniejszych planów Negatywnej Energii, co zaś prowadziło do tego, że przy każdym odebraniu duszy asystował demon. Który zawsze wykorzystywał okazję, by uraczyć zranioną istotę jakąś miłą mocą. Ot, na przykład, umiejętnością zamieniania ludzi w bezmózgie maszkary, podobne do mebli, lekkim wysiłkiem woli. Byle by pogłębić Chaos, panujący na Pierwszym Planie Materialnym.
Niech żyje anarchia.

***

- Witaj, Bello.
Stwór warknął. Powstał.
Z jej legendarnego piękna wiele nie zostało. Długie, splątane, zaniedbane włosy zwisały jej do pasa, zasłaniając piersi, zarośnięte czarną łuską. Oczy jarzyły się czerwonym ogniem. Jedyny ubiór Bestii stanowiła spódnica, która wyglądała tak, jakby spleciono ją z cierni i zaschniętej krwi.
- Ghhhhaston… - Wyszeptała. Alleb poczuł, że włosy stają mu dęba. Wyciągnął Kochage. Wiedział, po co tu przyszedł.
- Odpokutowałaś swoje winy, Bello. – Rzekł. – Dziś cię uwolnię. Klę…
- Ghówno. – Warknęła Bestia z sadystycznym uśmiechem. I wyciągnęła skądś zza siebie krótki miecz. Wyrzeźbiony niezwykle kunsztownie. Gaston wiedział, co to jest.
Jego Kochage. Zaklął w duchu.
- Jhheżeli uwolnisz mnie, uwolnisz potem też shiebie. – Powiedziała. – Ohh, nie. Nie po tym, co mi zrobiłeś, sukinsynu.
Nastąpiła chwila milczenia. Gaston Alleb rozważał za i przeciw.
Szukał tej cholery zbyt długo. Zbyt dużo siły poświęcił, by zdobyć jej Kochage, by w końcu zdobyć coś, co dałoby mu przewagę, co dałoby mu szansę, możliwość spotkania się z tą abominacją, z tą kobietą, która zniszczyła mu życie, która odebrała mu człowieczeństwo… Która zmusiła go do ukrywania się za iluzją, nadającą mu wygląd zwykłego człowieka.
Nie przyjmował do wiadomości, że ona również wydobyła od niego jego Kochage z jakiegoś powodu. Że on również wyrządził jej jakieś krzywdy.
Człowiek, który nigdy nie miał rodziców, nie widzi nic złego w wymordowaniu cudzych.
Gaston poruszył ramionami, rozstawił szerzej nogi, uniósł swą klingę. Nadszedł czas. Jeżeli on nie może być wolny, nie będzie wolna ona. Wiedział, jak to zakończyć, by najbardziej jej zaszkodzić.
- Wiesz, co się stanie, gdy ostrza Kochage się zetkną, prawda?
Bestia uśmiechnęła się krwawo, zawijając własnym orężem.
- Wiem. Pożegnaj się tedy z marzeniem o wolności, sukinsynu.
- Już to zrobiłem. Teraz twoja kolej. Przypomnij sobie swoje ludzkie piękno. I również je pożegnaj, moja ukochana. I niechaj niebyt nie łagodzi twoich cierpień.
Gaston wyszczerzył zęby. Oboje wiedzieli doskonale, że tak się właśnie stanie. Że jedynym, co będą czuć przez resztę wieczności, będzie cierpienie.
Nie myśleli jednak o tym, że sami będą cierpieć.
Tylko o tym, że to drugie będzie przeżywać niezmierzone katusze.
Ich klingi zabłysły po raz ostatni, gdy rzucili się na siebie. Klingi, które każdy płatnerz nazwałby uosobieniem piękna, błysnęły, gdy dwie bestie użyły ich przeciw sobie wzajem.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

KPiach Piękna i bestia

Wchodząc do jaskini wciąż czuła się słaba. Wiedziała, że musi upłynąć sporo czasu zanim osiągnie pełnię sił po niedawno zakończonej Przemianie. Korytarz stopniowo rozszerzał się, aby w końcu dotrzeć do ogromnej sali, której środek rozświetlał ogień płonący w kutych lampionach. Migotliwy blask docierał niekiedy do górskich kryształów tkwiących w granitowych ścianach, a te odwdzięczały się wspaniałymi refleksami.
- Witaj Czcigodny Starcze. – Z szacunkiem pochyliła głowę.
- Witaj! – Basowy głos zdawał się wprawiać w drżenie cały masyw skalny.
- Jestem gotowa, aby w imię Gildara, przyjąć moją przeszłość. - Rozbrzmiało rytualne zdanie.
- Otwórz swój umysł. Uwolnij magię, którą otrzymałaś podczas Przemiany.
Ogarnęła ją ciemność i uczucie radosnej niecierpliwości jak u dziecko oczekującego wspaniałego prezentu.
Pierwsze wspomnienia były mgliste.

Andar, Malag, Ryw i Oshia, trzech mężczyzn i kobieta. Każde z nich pogrążone we własnych myślach, wpatrywało się w płomienie pełzające po szczapach drewna. Tkwili w tej pieczarze od wielu dni i nawet nie wiedzieli czy są gośćmi czy jeńcami. Co prawda pozostawiono im broń i ekwipunek, dostarczano jedzenia, drew na opał, ale każda próba wyjścia na zewnątrz kończyła się niepowodzeniem. Skalna nisza chroniona była potężną magią.
- Do pioruna! – warknął po raz setny Ryw – Zostawili nam żelazo chyba po to, byśmy sami się pokłuli!
Oshia westchnęła a Malag wzruszył jedynie ramionami. Nie mieli ochoty znów wspominać wydarzeń, które ich tu przywiodły, ani snuć przypuszczeń o swym dalszym losie. Jak mawiał Andar:
- Los zawsze wodzi cię za nos.

Wspomnienia płynęły niczym rzeka, tocząc swe wody tym szerzej im bliżej oceanu teraźniejszości.

Ojciec oznajmia, że nadchodzi czas Przemiany.

Bracia wyruszają po dary ofiarne.

Stoi na polanie. Czuje się taka zagubiona. Nie powinna potajemnie podążać za rodzeństwem, łamiąc odwieczny zakaz opuszczania gór przed Przemianą. Teraz nie ma pojęcia jak wrócić, a przyzywanie braci nic nie daje - jej magia jeszcze jest zbyt słaba. Znużenie powoduje, że powieki stają się zbyt ciężkie.
Budzą ją nieznane głosy. Wokół ludzie o wykrzywionych nienawiścią twarzach. Potrząsają widłami, cepami, sierpami. Wielki Gildarze, czy to już koniec?


Z lasu wyłoniło się czworo konnych. Andar zatrzymał się na skraju polany i przysłonił oczy dłonią. Słońce, wiszące nad pasmem pobliskich gór, świeciło wprost w twarze jeźdźców. Mężczyzna z uwagą przyglądał się osobom zgromadzonym kilkadziesiąt kroków dalej.
- Niech mnie! – Malag zrównał się z przyjacielem
- Niesamowite!
- Nigdy czegoś takiego nie widziałem!
Ryw jedynie sapnął. Nie był w stanie oderwać wzroku od cudnego stworzenia stojącego pośród uzbrojonych chłopów.
- Co oni zamierzają? – Oshia zmarszczyła brwi. – Nie wyglądają zbyt przyjaźnie.
- Zobaczmy. – Andar lekko spiął konia.
Najbliżej stojący chłopi zwrócili się w kierunku nadjeżdżających wojowników.
- Dobrzy ludzie, co tutaj robicie?
- A co wam, Panie, do tego? – Do przodu postąpił mężczyzna uzbrojony w kosę i potężne wąsiska.
- Nazbyt uprzejmy ten hreczkosiej nie jest. – mruknął Ryw zerkając na Malaga, który od niechcenia poprawiał troki bojowego topora.
Andar zmrużył oczy i utkwił wzrok w adwersarzu. Wtem poderwał rękę i wykonał szybki gest jednocześnie mrucząc nieznane słowa. Co prawda był to prosty czar obronny, ale wystarczył, aby jeden z chłopów, przy akompaniamencie trzasku łamanych gałęzi, wylądował w pobliskich krzakach. W miejscu, w którym stał zostały kapcie z łyka i proca.
- Precz stąd, chołoto! – warknął Ryw a groźny ton podkreślił krótki świst strzały, która z charakterystycznym wibratto utkwiło w pniu. To Oshia zdążyła zająć dogodną pozycję, nieco na uboczu.

Wybawienie! Wkrótce przybywają bracia. Są wściekli i decydują, że obcy udadzą się z nimi. Protestuje, ale to na nic.

Nigdy nie widziała tak zagniewanego ojca. Obcy zostaną złożeni w ofierze dziękczynnej. Błaga ojca, aby tego nie robił. Zawdzięcza im życie!
- To nie ma znaczenia!


Czworo wojowników uniosło głowy na dźwięk ciężkich kroków.
- Witajcie. Uratowaliście mi życie, więc przybyłam po was osobiście.
Zbrojni popatrzyli na siebie z nieukrywanym zdumieniem. Przed nimi stał wzorcowy przedstawiciel rasy górskich smoków. Stwór wyjątkowo paskudny i odrażający, w niczym nieprzypominający wspaniałego stworzenia, które ujrzeli tamtego dnia. Lśniącą, kolorową sierść zastąpiły szaro-brązowe płyty pancerza, upstrzone nieregularnymi wypustkami i naroślami. Sympatyczny pysk przemienił się w paszczę z groźnie sterczącymi kłami, z których zwisały okropnie cuchnące pasma śliny. I te oczy. Kiedyś ogromne, czarne, rozczulające. Teraz czerwone, o pionowych źrenicach, wyposażone w gadzie powieki.
- Przybyłaś po nas? – Andar powtórzył głucho.
- Moja Przemiana dobiegła końca, a wy zostaniecie złożeni w ofierze.
W półmroku pieczary błysnęła stal.
- W porządku. Wybraliście. Zginiecie z bronią w ręku.

To nie była walka. To była zabawa. Przypatrywała się jak bracia dokazywali gnębiąc obcych, którzy z każdą chwilą opadali z sił.
Wciąż analizowała odzyskane wspomnienia i nie mogła nadziwić się dwóm rzeczom: dlaczego na tamtej łące obcy uratowali ją i dlaczego tak jej zależało na ich życiu? Ojciec miał rację, oni są bez znaczenia.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

BMW Prawo do powrotu

Na tarasie Góry Wśród Mgieł wylądował gryf. Złożył wspaniałe skrzydła w kolorze bursztynu i ciężko legł na ziemi.
Marek, osiemnastolatek o zbyt poważnym jak na swój wiek obliczu, zeskoczył z grzbietu zwierzęcia i czule pogładził jego bujną grzywę. Nie było żadnych szans na uratowanie przyjaciela, bo jad harpii działał z opóźnieniem, a wszystkie zaklęcia medyczne zostały już zużyte w walkach na niższych poziomach. Szkarłatne oczy gryfa zamknęły się. Tak czy inaczej, chłopak musiał martwić się już tylko o siebie. Od celu dzieliło go najwyżej dwadzieścia kilka metrów pionowej skały.
Marek wypowiedział zaklęcie lewitacji i zaczął unosić się ku górze. Wkrótce przekroczył granitową krawędź, stając na równinie tak rozległej, że nie mógł dostrzec jej przeciwległego krańca. Skierował się w stronę błękitnego tronu, na którym siedziała kobieta, odziana w szyfonową suknię. Obok niej przycupnął olbrzymi czarny wilk. Piękną i Bestię otaczał delikatny woal mgły. Ponad tą parą unosiły się dwa pegazy o kryształowych kopytach i grzywach z falującego ognia. Cała czwórka blokowała Markowi drogę do niezwykłej budowli − hipostylowi z kolumnami niczym z ciekłego szkła.
Chłopak odważnie ruszył naprzód, a wtedy pegazy zarżały w rejestrze dźwięku zdolnym ogłuszyć człowieka. Ale jedno z zaklęć w magicznym schowku Marka dotyczyło interferencji i już w ułamku sekundy po jego użyciu nad płaskowyżem zaległa ponura cisza.
Kobieta wyciągnęła przed siebie smukłą dłoń i pegazy ruszyły do ataku. Marek użył ostatniego zaklęcia, jakie miał na podorędziu. Zmroził powietrze i uformował je w ścianę lodowych sztyletów, które wysłał przeciw nacierającym. Lecz zwierzęta stworzyły zaraz dwie kule ognia i z łatwością stopiły lodowe ostrza.
Pegazy były już tak blisko, że Marek widział ich szalone ślepia i rozwarte nozdrza buchające kłębami błękitnego światła. Niewiele myśląc, sięgnął po ukryty pod płaszczem pistolet maszynowy Ingram i śmigłą serią skosił szarżujących posłańców Pięknej. Tym razem magia nie przeciwstawiła się stali.
− Widzę, że walka fair jest ci obca − powiedziała surowo kobieta.
− Ważne jest tylko zwycięstwo − odparł wyniośle chłopak. Chwilę później z oczu wilka strzeliły błyskawice, zmieniając pistolet w bezużyteczną bryłę metalu
− Czego chcesz, Przybyszu z Innego Świata? − zapytała Bestia.
− Wolnej drogi do świątyni.
Piękna uśmiechnęła się tajemniczo.
− Nikt cię nie zatrzymuje. Nawet teraz, gdy jesteś bezbronny. Ale to, co tam znajdziesz, nie będzie ci potrzebne.
− O tym ja zadecyduję.
Kobieta wstała z tronu.
− Dobrze się zastanów. W zamian możesz wiele zyskać. Spójrz. Ja jestem tym, czego naprawdę pragniesz.
Za plecami Pięknej pojawił się trójwymiarowy obraz wnętrza haremu o złotych ścianach, pełnego kobiet podobnych do Pameli Anderson i Brianny Banks.
− Spójrz tu − dodał wilk. − I ja jestem tym, czego pragniesz.
Z kolei za Bestią pojawiły się hordy wojowników stojące na truchłach pokonanych wrogów. Tłum ten wznosił tryumfalne okrzyki, a królowie z całego świata, cesarze i wodzowie klęczeli przed tronem ze światła. Na tym tronie siedział młodzieniec, w którym Marek rozpoznał samego siebie. Piękna wskazała na dwa obrazy.
− Czy nie przypominają ci czegoś znajomego? Widzisz, możemy dać ci twoje marzenia. Docierając aż tutaj, wywalczyłeś sobie do nich prawo.
Marek zawahał się, ale twardo odparł:
− Jesteście moją przeszłością, a tamten świat już się nie liczy. Przybyłem, aby zaczerpnąć wody ze źródła.
− I roztrwonisz swoją nagrodę. Zobacz.
Za Piękną ukazała kobieta stojąca nad brzegiem morza, a potem obraz się zmienił i ta sama kobieta leżała martwa w zmiażdżonej kabinie samochodu.
− Mamo − wyszeptał Marek, czując jak uciekają z niego wszystkie siły.
− Nawet jeśli zabierzesz Wodę Życia, nic się nie zmieni − rzekła Piękna. − Nie można cofnąć czasu. Nawet my tego nie możemy. A ty masz tylko jedno życzenie.
− Dlaczego mam wam wierzyć?
− Bo powiedziałam ci prawdę. Nie walczyłeś po to, aby zdobyć eliksir dla matki, ale po to, aby udowodnić, że jesteś w stanie tu dotrzeć. Na sam szczyt. Ważne jest tylko zwycięstwo. Pamiętasz?
− Jesteś okrutna.
− W każdej Pięknej kryje się odrobina bestii, tak jak w każdej Bestii jest odrobina piękna. Zasada in-jang, chłopcze. Prosta zasada. Czas wybrać jedną z dróg.
− Chcę być tam, gdzie jest teraz ona. Chcę prawa do powrotu.
Piękna spojrzała na Marka i w jej dłoni pojawił się inkrustowany diamentami kryształowy sztylet.
− Niech tak będzie. Wiesz, co z tym zrobić − powiedziała, podając mu ostrze.

Znaleziono go w jednej z łazienek hostelu kliniki specjalizującej się w leczeniu schizofrenii. Siedział oparty o ścianę, a tuż obok leżał odłamek szyby, kształtem przypominający sztylet. Krew z podciętych żył spływała na niedbale porzucony komiks, a kiedy pielęgniarka potrąciła go przez nieuwagę, strony się wyprostowały i można było dostrzec obrazek, na którym czarnemu wilkowi i kobiecie w białej sukni, towarzyszyły unoszące się w powietrzu pegazy.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

PP Zrodzona z mroku i nieświadomości

Osiemnastego listopada roku tysiąc dwieście czternastego, kalendarza Ontr, nastał pierwszy dzień nowej ery. Ery Bestii. Żaden z mieszkańców szóstego królestwa nie wierzył, że wraz z jego przyjściem przybędzie i bestia...

Alvalon otworzyła szeroko jedyne okno w komnacie. Pięćdziesiąt metrów w dół, kierując wzrok poprzez poranną mgłę, po kamiennych ścianach wieży, pierwsze promyki słońca odbijały się od niezmąconej tafli fosy. Na twarzy Alvalon nie zagościł jednak uśmiech, ani oczy nie rozbłysły, ani myśli nie popłynęły za siedem gór i siedem jezior gdzie sukni tysiąc, książę, gdzie miłości z bajki. Dawno przestała marzyć. Jedyne czego pragnęła, to odwlec moment kiedy to nastąpi. Pragnęła tak mocno, że gotowa była zrobić wszystko. Jednak wszystko co mogła nie było w stanie tego zmienić. Przychodził każdego wieczoru tuż przed zachodem słońca, a kiedy pukał w drewniane drzwi kuliła się w kącie, myśląc tylko o jednym. Żeby już się skończyło.

Goście, zgodnie z tradycją wprowadzoną przez gospodarza, opuścili włości przed zachodem słońca, a Gento udał się do pokoju syna, Dagma.
- Ojcze, czy pojedziemy jutro na targ?
- Jutro zdecyduję. A teraz śpij – nakazał szorstko. – I pamiętaj. Jeżeli jeszcze raz przeszkodzisz mi w rozmowie, to zamienię na tydzień w prosiaka.
- Dobrze ojcze. – Dagma wykrzywił twarz przypominając sobie jak przez trzy dni był dziewczynką. Ale, to była jego wina i dobrze o tym wiedział. Nie powinien nalegać na kupno łuku, kiedy ojciec miał kaca.
Gento wyszedł zamykając drzwi. Nie przytulił, ani nie nakrył syna - nigdy tego nie robił. Zawsze natomiast chadzał do salonu, gdzie z butelką wina, głową pełną myśli, żalów oraz niespełnionych marzeń zasypiał.

Dagma, jak każdego wieczoru nakrywał się kołdrą i przez chwilę udawał, że śpi. A gdy odgłosy odchodzącego ojca milkły, ukradkiem wymykał się z sypialni.
Szedł powoli, schód za schodem, delektując się każdą chwilą. Rozpasane, jak myśli chłopca, cienie, rzucane przez z rzadka przytwierdzone do ścian krętego korytarza pochodnie, potęgowały uczucie podniecenia. Cały dzień musiał czekać na tę chwilę, a tak bardzo lubił się bawić. Tak przyjemnie było czuć się silnym.
Jednak pomimo tego celebrował każdy krok, napawając się tym co miało za chwilę nastąpić i szeptał starannie ułożone zaklęcia.

Alvalon z udręczeniem wyglądała przez okno. Słońce żegnając się czerwienią nieubłaganie odchodziło za horyzont. Tak bardzo chciała odejść razem z nim. Tam gdzie nie ma nic, w bezkres zapomnienia, nieczucia, nie być tutaj. Kroki – zdało jej się, że je słyszy. Schować się... schować się głębiej. Czy to już? Serce biło mocniej, jakby zaraz miało eksplodować. Gdyby tylko zechciało... Cisza. Więc została jeszcze chwila. Może kilka chwil. Później przyjdzie.

Czarny Pan pojawił się z nikąd, jakby zawsze tu był. Alvalon czuła tę siłę. Przytłaczającą, mroczą i pradawną. Układ. Wolność w zamian za sześć dni służby? Tak brzmiało pytanie - niecierpiący sprzeciwu rozkaz. Była gotowa.

Kiedy rozległ się odgłos pukania, stała na środku komnaty. Już się nie bała. Kiedy wszedł, dala mu tego czego chciał, w każdej sekundzie śmiejąc się razem z Czarnym Panem, razem z Bestią. Nie czuła bólu, choć ten wciąż w niej był. Nie czuła smutku, choć czaił się na dnie duszy. Nie czuła poniżenia, a tylko pragnienie krwi świdrujące w żołądku i upiorny rechot rozsadzający czaszkę.

- Ojcze czy pójdziemy jeszcze do gospody? – Uśmiechnął się Dagma.
- Nie dziś.
- A kiedy?
- Kiedy zechcę.

Wyjechali z lasu i skręcili w drogę prowadzącą do Kanis, zmierzchało. Coś zatrzepotało w powietrzu, a niebo spochmurniało, jakby pokryła je ciężka ołowiana skorupa. Ledwo widoczne cienie zakołysały się wokoło.
- Spokojnie, bądź mężczyzną. – Gento zbeształ syna, który skulił się opierając na jego piersi.

Alvalon jak jaszczurka podpełzła do wozu. Kiedy wbiła szpony w krtań Dagma, zaiskrzyła upiorną radością. Patrzyła mu w oczy i widziała strach. Tak bardzo się bał.... Ludzki odruch... Dlaczego dla niej go zabrakło? Gento też chciał żyć. Nie chciała go zabijać, ani woźnicy, ani córki młynarza, przekupki, strażnika, dzieciątek, służących, panów... Nie chciała by cierpieli, dławiąc się własną krwią. Lecz układ został zawarty. Kilka dni, a później nagroda – wolność, która miała okazać się kolejną udręką.

Żaden z mieszkańców szóstego królestwa nie wierzył, że wraz z nastaniem nowej ery, przybędzie i bestia. Teraz niemal każdy ze strachem wyglądał w mrok nocy, dziwiąc się, że przyszła tak niespodziewanie, chyba z samego dna piekła...
Choć może gdyby przyjrzeli się uważniej, spostrzegliby, że gościła w nich od dawna.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Ignatius Fireblade Powrót do domu

Każda wojna kiedyś się kończy. Gdy ci, według nas dobrzy dokopią tym, których uznajemy za złych, żołnierze wracają do domu. Jednak nie każdemu przysługuje prawo do powrotu. Żywi zostawiają umarłych ptactwu i robakom, odwracając się od nich. Martwi przyjaciele potrafią błyskawicznie przemienić się w nieznajomych, którym, o ile nie zapomną, zostawiają kwiatka na zbiorowej mogile.
Po skąpanej w porannej mgle polanie szedł wysoki, okryty szarym płaszczem mężczyzna. Wyraźnie utykał, a jego twarz była osmalona i poorana bliznami. Znajdował się po stronie dobrych, którzy w ostatecznym rozrachunku okazali się źli.
Wędrowiec stanął i usiadł na ziemi, wyrywając parę źdźbeł trawy. Przysunął dłoń do nosa i zaciągnął dawno zapomnianym zapachem. Przyzwyczaił się do widoku spalenizny, a ta nigdy nie jest zielona.
Jeszcze jeden las, jedno wzgórze i wróci do domu, spokojnej idylli. Droga była długa i trudna. Musiał przeprawić się przez jedno z Wielkich Jezior, by dotrzeć na wąski pas lądu, skąd wypływał prom. Był to jedyny środek transportu, zmierzający do wysp Alruańskich. Właśnie na jedną z nich, tą najdalszą, udał się Raziel, Rozmawiający ze Śmiercią. Mag, wyrywający tajemnice umarłym.
Stanął jak wryty. Dostrzegł coś, co zmroziło jego serce. Wioska była niemal zrównana z ziemią. Osmalone fundamenty znaczyły ziemię niczym oczyszczone przez mrówki żebra. Mag, kierując się szarzejącymi wspomnieniami, dotarł do miejsca gdzie się urodził. Tam przeżył najlepsze lata i zostawił żonę, ruszając na cudzą wojnę.
Wiatr przewijał się wśród drzew, otaczających resztki wioski. Życie już nie zaglądało w te strony, a obecność nekromanty zakrawała na przykry żart. Zdjął płaszcz i odrzucił go jedną ręką, odsłaniając szatę. Zmrużył błękitne oczy. Raziel nie uwolnił się z koszmaru... Ten go zwyczajnie wyprzedził.
Mag opadł na kolana. Dygotał, zmuszając wybuchającą magię do poddania się jego woli. Wypuścił myśli na poszukiwanie żony i reszty, czekając, aż powrócą, wskazując kierunek niczym najlepszy kompas. Po chwili wstał i ruszył tam, skąd pulsowało wątłe, magiczne światło.
Już wiedział co zrobi. To przez niego umarli. Dlatego, że śmiał odejść. Oczy maga z każdym krokiem błyszczały coraz mocniej. Magia, cała moc, spętana żelazną dyscypliną Zakonu Drogi, uwalniała się. Pulsowała, szczęśliwa, że nareszcie będzie wykorzystana.
Każdy krok wzbijał w powietrze kamienie, podtrzymywane przez czystą energię. Wyglądał niczym Anioł Śmierci, kroczący leśną drogą w towarzystwie dusz, zaklętych w skalne okruchy.
Materializujące się macki, stworzone z mocy, dotykały otoczenia, znacząc je czarnymi smugami. Drgnęły, gdy oczom Raziela ukazał się wątły płotek. Wewnątrz, jak żołnierze w oblężeniu, stały pospiesznie sklecone z dwóch patyków, krzyże.
Błyszczące bicze niczym pióra skrzydeł, wyrastały z jego pleców, zagłębiając się w każdej mogile. Raziel napiął mięśnie, wyciskając z siebie najmniejszą drobinkę magii, ciągnąc skrzydła w górę, jakby chciał wyrwać je z grobów.
Niespodziewanie stanął przed nim jeden, jedyny duch, choć wzywał legion. Nareszcie ujrzał martwą żonę. Była równie piękna, jak tamtego dnia, gdy wyruszał. Jego serce drgnęło, a uczucie zaczęło torować sobie drogę poprzez furię. Delikatne rysy, miłe dla oka kształty, skryte pod zwiewną sukienką... jedynie oczy były trupio puste. Opętane żądzą serce maga chciało wyrwać się z piersi.
- Nie rób mi tego, kochany – przemówił duch. – Nie chcę wrócić, nie mogę. Ja lubię miejsce, w którym jestem.
- Ale ja cię kocham – pokonał opór zaciśniętej krtani.
- Gdybyś mnie kochał, to byś pozwolił mi zostać.
- Nie powinienem odchodzić…
- To była twoja decyzja. Uszanuj teraz moją.
Raziel odwrócił wzrok od zjawy, nie chcąc słyszeć tych słów. Wiedział, co czeka wskrzeszeńców, ale chciał odzyskać dom, żonę. Nic i nikt mu w tym nie przeszkodzi. Szarpnięcie magii było nagłe i brutalne. Poleciał do przodu. Skrzydła uniosły go w górę. Pulsowały, jakby pompowały w glebę krew Nekromanty.
Ziemia pękła i wystrzelił z niej ogromny, stworzony z litego kamienia krzyż. Moc przykuła do niego mężczyznę, którego twarz stała się szara niczym maska. Zaostrzone piszczele przebiły jego dłonie i stopy, żebra objęły szyję, unieruchamiając głowę.
Energia pulsowała coraz intensywniej, aż napięła magiczne skrzydła i ostrym szarpnięciem wyrwała je z ciała maga, spryskując otoczenie posoką.
Tam, gdzie zrosiła ziemię, martwi budzili się do życia niczym kwiaty. Raziel patrzył na piętno śmierci, odciśnięte na ciałach. Emanacje, ściągnięte sprzed bram drugiej Płaszczyzny, wypełniły popękane naczynia, uzupełniając braki, spowodowane rozkładem i orężem.
Jego żona zadarła głowę, napinając zesztywniałą, siną skórę i wlepiła w maga pusty wzrok. Czerń, ziejąca z oczodołów przebiła jego duszę na wylot. Dopiero teraz poczuł, jak zdrowy rozsądek zdejmuje łańcuch gniewu, pętający umysł.
Nekromanta zapłakał, ponieważ poświęcił moc, tworząc sobie samemu piekło. Skazał się na resztę wieczności.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Varelse Po drugiej stronie snu

- Znalazłem! – krzyknął Volnar, medium.
Jeden z magów przejął jego myśli, a następnie skierował przednie prawe odnóże w stronę ściany i wyszeptał zaklęcie. Wszyscy mogli teraz zobaczyć na ścianie to, co widział Volnar. I nikt nie miał wątpliwości – to była Najpiękniejsza. Po tylu latach poszukiwania, wreszcie została odnaleziona.
- I co teraz? - spytał ktoś – Przejście w Rzeczywistość Snu?
- Nie – odpowiedział Itchen, najstarszy mag, z racji swojego wieku pełniący funkcję swego rodzaju przywódcy – To znaczy tak, ale nie od razu. Nie możemy tak po prostu wejść do jej snu. Nie wiadomo, jak zareaguje. Wątpię, czy w ogóle jest świadoma istnienia naszego świata. Pewnie, tak jak większość mieszkańców Drugiej Strony, uważa, że w Rzeczywistości Snu można spotkać tylko i wyłącznie wytwory własnego umysłu. Musimy ją przekonać, że nie chcemy od niej niczego złego. Potrzebujemy oniryka. Wezwijcie Tagrena.
- Nawet Tagren potrafi tworzyć sny tylko dla nas. Stworzenie snu dla jakiegokolwiek mieszkańca Drugiej Strony przekracza jego możliwości.
- Jego samego – tak. Ale w zespoleniu mentalnym z Volnarem będzie miał wystarczające możliwości, żeby to zrobić.

***
Tej nocy budziła się chyba z dziesięć razy. I zawsze śnił się jej ten sam sen. Na początku idealna, sielankowa rzeczywistość, ogród Eden, albo, (jak się jej w pewnych momentach zdawało) projekcja pewnych podświadomych tęsknot. Ale po jakimś czasie pojawiały się w nim jakieś dziwne istoty, wyglądające jak surrealistyczna krzyżówka gada i owada – olbrzymia jaszczurka z owadzimi nogami i obrzydliwą, owadzią głową.
Zazwyczaj budziła się właśnie w tym momencie, tym bardziej, że istoty pojawiały się jakby znikąd, więc budziły jeszcze większe przerażenie. Ale kilka razy śniła chwilę dłużej, o tyle dłużej, że udało się jej usłyszeć, jak do niej mówiły. Nazywały ją „Najpiękniejszą” i zapraszały... Dokąd? W głąb tego świata? W głąb ich świata?

Dokądkolwiek by jej nie prowadziły, nie miała najmniejszej ochoty z nimi iść.

***
Nie pierwszy raz stracił z nią kontakt. Ale wcześniej Najpiękniejsza wracała w ciągu maksymalnie dwudziestu minut. Teraz szukał jej od godziny. Bezskutecznie.

- To bez sensu – stwierdził w końcu któryś z magów, wypowiadając to, czego wszyscy się obawiali.
- Nie. – zaprotestował Itchen – Musimy próbować. Jaka jest szansa, że uda się nawiązać z nią kontakt jeszcze raz? – zwrócił się do medium
Volnar spojrzał na klepsydrę
- O tej porze mało kto z Drugiej Strony wchodzi do Rzeczywistości Snu. Najprawdopodobniej Najpiękniejsza zrobi to dopiero za osiemnaście godzin. Wtedy ślad po jej umyśle zatrze się na dobre kompletnie stracę orientację. Nie będę wiedział, gdzie jej szukać. Najprawdopodobniej nie znajdę jej już nigdy.
- Dlaczego... Skąd to się wzięło? Kto, do cholery, kazał nam szukać tej całej Najpiękniejszej, skoro w ciągu całej historii naszej rasy tylko raz możemy, przepraszam, mogliśmy się z nią skomunikować? Przecież to idiotyzm!
- Może. Ale jest jeszcze szansa. Jeśli mi pomożecie, mogę przedostać się na Drugą Stronę.
- Jak?
- Dzięki zespoleniu mentalnemu, rzecz jasna. I dzięki waszej mocy. Jeśli pozwolicie mi z niej skorzystać, oczywiście.
- Naturalnie, że pozwolimy. Ale jest nas tylko dwudziestu. Wystarczy?
-Powinno. Tylko musimy to zrobić jak najszybciej, dopóki jeszcze widzę ślad Najpiękniejszej.
- Przygotujcie się. – zwrócił się Itchen do magów - Zaczynamy.

***
Dwie filiżanki kawy zrobiły swoje. Przytomność i koncentracja wracały. Może jednak uda się jej przeżyć jakoś ten dzień?
Jej wzrok zahaczył o biurko. Obok teczki dostrzegła jakąś czarną kropkę. Podeszła bliżej i stwierdziła, że na biurku siedzi jakiś owad. Odruchowo chciała go zabić, ale zanim ta myśl zdążyła się przerodzić w choćby najmniejszy ruch ręki, powstrzymało ją zaciekawienie: owad miał siedem nóg, a nie sześć.
Przełamując obrzydzenie przyjrzała się bliżej. Nie, owad nie miał siedmiu nóg. Miał sześć nóg i ogon.
Zupełnie jak te stworzenia ze snu...

***
Co to za równina? I ta przepaść? Gdzie ja, do cholery jasnej, jestem ?
Wiedział, że ta podróż niesie ryzyko, że wcale nie musiał trafić tam, gdzie zamierzał. Moc dwudziestu magów, owszem, umożliwiała przejście na Drugą Stronę, ale nie zapewniała żadnej ochrony przed fluktuacjami przestrzeni i innymi dziwnymi zjawiskami czającymi się między światami.

Za krawędzią przepaści, ukazała się Najpiękniejsza.
Poczuł nieopisaną ulgę. Jednak dotarł we właściwe miejsce. Ale dalej coś było nie tak. Najpiękniejsza wydawała się taka daleka i ... wielka?
Były fluktuacje, uświadomił sobie nagle. Tylko trochę inne niż te, których się na początku obawiał. Podczas przejścia między światami zmniejszył się ponad stukrotnie.

Jednak to nie miało znaczenia. Najpiękniejsza się zbliżała.
Volnar pomyślał nagle, że może jej wcale nie chodzić o niego. Może po prostu znalazł się przypadkowo na jej drodze? Może nawet wcale go nie widzi?
Nie. To na szczęście nie była prawda. Najpiękniejsza podeszła do niego i wpatrywała się w niego z zaciekawieniem.
Nie mógł w to uwierzyć. Ona była tak blisko...

Był tak zahipnotyzowany jej obecnością, że nie zorientował się, że wyraz zaciekawienia na jej twarzy z wolna przechodzi w obrzydzenie. Istnienie książki, którą w międzyczasie wzięła do ręki, uświadomił sobie dopiero ułamek sekundy przed tym, jak zmieniła jego ciało w prawie jednolitą miazgę.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

podzjazdem Wadera

Rozmaicie ludzie na Podgórzu gadali. Byli tacy, którzy twierdzili, że smok napada na wioski. Tu i ówdzie słyszało się o orkach. Choć po prawdzie najczęściej mówiono o potężnym czarnym wilku.
I ją też nazywano różnie. Zdarzało się, że Łowczynią albo Tropicielką. Najbardziej znana byłą jako Szara, bowiem skóra wilka służyła jej za opończę. Nikt, kto ją ujrzał w tym stroju nawet nie przypuszczał, jak piękna kobieta skrywa się pod futrem. Zresztą zazwyczaj patrzył na rękojeść miecza, groźnie wystającą znad jej ramienia. I zaczynał wierzyć w krążące o Wilczycy opowieści.
Pierwszej zimy bestia zabiła pięć osób. W czasie kolejnej już ponad trzydzieści. I, kiedy jej ataki z nadejściem wiosny nie ustały, a myśliwi wysyłani w lasy wracali z niczym, bądź nie wracali w ogóle, kasztelan wyznaczył nagrodę za głowę potwora. Znalazło się kilku śmiałków, żądnych sławy i pieniędzy, lecz oni także przepadli w kniei bez wieści. Plotki o potworze rozchodziły się coraz dalej, rosła również nagroda. Wielu łowców ruszyło na Podgórze.
Gród i kasztel wyglądały całkiem dostatnio, było nawet kilka murowanych budynków. Szara skierowała się w stronę rynku, skąd dobiegały odgłosy jakiegoś zgromadzenia. Słuch jej nie mylił, z podwyższenia oficer straży ogłaszał zarządzenie o zamykaniu bram grodu na noc.
- Jak we wojnę, cholera! – ktoś w tłumie głośno wyrażał niezadowolenie.
Dziewczyna zeskoczyła z wierzchowca.
- Popilnuj mi konia! – Wcisnęła wodze w ręce jakiegoś wyrostka i ruszyła w stronę mównicy.
- Panie oficerze! – zawołała do schodzącego z platformy strażnika. – Z kim mam rozmawiać o łowach na ludojada?
- Możecie ze mną. – Spojrzał na Szarą uważnie. – Choć nie wiem, czy warto na was czas tracić. Właśnie przywieźli krasnoluda Yamisa. A raczej kawałek jego brody i szyszak, bo tyle tylko znaleźli. Znaliście go może?
- Znałam.
- Zwą was Szara, jak zgaduję. Słyszałem to i owo. Ale to, co po lesie u nas łazi to naprawdę rzadkie bydlę…
Spojrzała na niego zimno.
- Z rzadkimi też już sobie dawałam radę. Dobrze słyszałam, że nagroda to sto grzywien w srebrze?
- Teraz już dwieście. Po tym, jak krasnoludów poszarpał. Macie jakich ludzi? – spytał żołnierz.
- Sama sobie radzę. I mam sisvarski amulet, choć nie musiałam go nigdy zagryzać. Nie lubię znikać.
- Faktycznie nieźle sobie radzicie. A jeśli macie amulet z Sis Vaaru to może i przeżyjecie. Próbujcie, jeśli taka wola. Yamisa znaleziono jakie dwie mile na zachód od grodu, zaraz przy gościńcu. Powodzenia.
Jeszcze przed świtem Szara czekała przy zachodniej bramie. Gdy tylko ją podniesiono, ruszyła. Po raz kolejny sprawdziła, czy miecz gładko wysuwa się z pochwy, pewnie chwyciła krótką włócznię i pokłusowała w stronę lasu. Gdy minęła linię drzew, pozwoliła koniowi zwolnić. Jechała stępa, czujnie rozglądając się wokół. Wypatrywała wśród żółknących już traw i liści wszelkich śladów, mogących doprowadzić ją do bestii.
Lecz to nie Szara znalazła wilka. On znalazł Szarą.
Krótko po południu wyszedł na ścieżkę, po której szła, prowadząc konia za uzdę. Wierzchowiec wierzgnął, wyrwał dziewczynie uzdę z ręki i pobiegł w las. Szara została sam na sam z wilkiem. Spojrzała w jego ślepia. To, co w nich ujrzała, napełniło ją przeczuciem porażki. Wolną ręką zrzuciła opończę, aby nie krępowała jej ruchów. Potem wyjęła spod koszuli amulet i włożyła go do ust. Miała wrażenie, że tym razem okaże się potrzebny.
Wilk skoczył na nią bez ostrzeżenia. Był diablo szybki. Nie do końca zdążyła zrobić unik, zahaczył jej ramię pazurami. Poczuła krew płynącą z zadrapań. Odpowiedziała pchnięciem włóczni, lecz zwierzę było już za jej plecami. Jakby czekało, aż się odwróci, by znów zaatakować. Tym razem zdążyła. Lecz ataki nie ustawały. Odrzuciła włócznię. Chwyciła za miecz. Walka pochłaniała jej siły w zastraszającym tempie. Krwawiła już z kilku ran, czuła, jak słabnie. „Pora spieprzać” – pomyślała i zagryzła amulet. W przerażeniu ujrzała, jak jej ręce, zamiast zniknąć, porastają szarym futrem. „ A to skurwysyn, podróbę mi wcisnął!” – zdążyła jeszcze zauważyć, chwilę przed tym, jak opadła na cztery łapy, przemieniona w wilczycę.
Zimę, która nadeszła, ludzie na Podgórzu ze zgrozą wspominają do dzisiaj. A pierwszą ofiarą pary wilków-ludojadów był niejaki Rubbal, sprzedawca talizmanów, zaklęć i eliksirów. Szeptano, że od ładniejszych klientek chętnie odbierał zapłatę w naturze.
Ale to już całkiem inna historia.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

Teksty nie spełniające wymogów formalnych

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Arober Gdy nie wiadomo, co czuć...

Emeld biegł. Potężnymi ramionami roztrącał gałęzie. Na twarz kapała mu rosa.
Nie mógł się zatrzymać.
Nie mógł uwierzyć.
Nie mógł...

Alenya obudziła się z krzykiem. Poderwała się i wyskoczyła z łóżka jak oparzona. Otarła pot z czoła i wsunęła stopy w miękkie puszyste kapcie. Otuliła się ramionami i podeszła do otwartego okna, wciąż próbując uspokoić oddech.
Miała sen. Znów ten sen.
Śnił jej się...
Odkąd zniknął, śniła tylko o nim.
Położyli się wtedy razem. Kiedy rano otworzyła oczy, obok niej nie było już nikogo. Po prostu zniknął. Nikt go już nie widział, nikt o nim nie usłyszał. Nie zostawił nawet kartki.
Minęło tyle czasu... A to wciąż boli...

Emeld biegł. Potężnymi ramionami roztrącał gałęzie. Na twarz kapała mu rosa. Był zmęczony, oddychał ciężko. Rany na piersi znów się otworzyły i uwolniły ciepłą krew.
Mimowolnie stęknął, choć był już przyzwyczajony do bólu.
Odkąd to się stało, ludzie nie dawali mu chwili spokoju. Wciąż ścigali go, czuł się jak zaszczuty wilk...
Którym się stał...
Wtedy od niej odszedł...
Nie mógł pozwolić na to, aby ona cierpiała.
Nie mógłby patrzeć na jej ból.
Nie mógł...

Alenya wsunęła na siebie suknię. Czarną, taką jak zawsze. Postanowiła sprawdzić najnowsze plotki o wilkołaku na Wzgórzu.
Wilkołaki należy tępić. To bezużyteczne pasożyty, które niszczą ludzką pracę. Tak mówią inni. Alenya tak nie uważała.
Jej wilkołaki nigdy nie zrobiły nic złego. Polowała na nie, ale tylko dla zabicia smutku. To było okrutne i nieludzkie, ale Alenya starała się wmówić sobie, ze robi coś dobrego. Ale nigdy nie byłaby w stanie w to naprawdę uwierzyć.
Tak naprawdę zabijała niewinne i nieszczęśliwe stworzenia, które ukradły najwyżej kilka owiec, żeby nie pomrzeć z głodu...
Owce są cenne...
Łzy napłynęły jej do oczu.
Sama zaczynała się gubić w swoim życiu, nie wiedziała co robić, jak... odzyskać... siebie...
Padła na łóżko i zaczęła ryczeć w poduszkę.

Emeld dotarł wreszcie do swojej jaskini na Wzgórzu. Padł jak martwy na swoje posłanie ze strzępów kilku starych koszul. Wyrwał tylko bełt z ramienia, nie starając się nawet być delikatnym. Niczym nie zatamował krwotoku, który teraz przybrał na sile. Leżał, rozkoszując się cierpieniem. Oczyszczającym cierpieniem...

W końcu udało jej się pozbierać. Wstała, otarła oczy i wygładziła obszerną suknię. Zamknęła okiennice, chwyciła swoją różdżkę – z pozoru zwykły, gładki kawał kija – i wyszła z domu. Drzwi zamknęła szybkim zaklęciem – to był już nawyk, nigdy nie miała głowy do „błahostek”.
Szła przez rodzinny Avengard – małą rolniczą wioskę, która była bardziej zacofana niż osady ludzi lasu - a dzieci, dorośli, zwierzęta – wszyscy uciekali przed nią i chowali się po kątach. Nic dziwnego. Ze swymi rozpuszczonymi czarnymi włosami, w których tańczył wiatr i sękatym kosturem w ręku wyglądał jak prawdziwa czarownica.
Kij stukał o kamienie.
Obcasy stukały o kamienie.
Wiatr szumiał.
Fale rozbijały się łagodnie o brzeg morza...

Emeld cierpiał. Czekał na kogoś, kto się nad nim zlituje, chociaż wiedział, że ktoś taki nigdy nie nadejdzie.
Gdyby tylko ona tu była...
Ona pomogłaby mu.
Chciał wstać i iść prosto do Avengardu, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
Czy ona przyjęłaby go?

Alenya wspinała się pod strome wzniesienia. Odgarnęła z czoła mokre włosy i przystanęła na chwilę. Krajobraz był prawdziwie piękny.
Dołem płynęła rzeka Biona, słychać było odległy grzmot wodospadu. Pachniało lasem, świeżą żywicą i igłami, kwiatami i wonnymi krzewami. Alenya kochała ten ledwie wyczuwalny w zalewie innych zapachów aromat. Ptaki śpiewały pieśń, codziennie inną. Gdyby mogła, schwyciłaby ją w kryształową kulę, aby jej nigdy nie zapomnieć...
Jego też nigdy nie zapomni.
Westchnęła głęboko i ruszyła w dalszą drogę. Wilkołak czekał. Ta... niewinna... ohydna istota, powtórzyła sobie po raz setny.

Nie umiałaby go znowu pokochać i Emeld dobrze o tym wiedział.
Po co kochać nieludzkie stworzenie, coś, co według ludzi żyje po to, żeby urozmaicać w sposób niepożądany codzienność. Stworzone przez nich samych...
Nietolerancja jest największym grzechem ludzkości.
Kiedyś zniszczy ich samych, zanim to spostrzegą, zaślepieni swą nienawiścią do czegoś innego, obcego...

Alenya dotarła wreszcie do Wzgórza. Odnalezienie jaskini nie było wielkim problemem. Z daleka usłyszała sapanie wilkołaka. Nie dało się pomylić go z niczym innym – jest przepełnione nienawiścią... bólem...
Potrząsnęła głową, odpędzając od siebie swoje myśli.
Wkroczyła do jaskini.
Leżał tam. Zwinięty na strzępach koszul...
Chwileczkę...
Ta pstrokata koszula w paski... To koszula Emelda!
Zaparło jej dech w piersi.
- Ty...!
W chwili kiedy stworzenie zwróciło wzrok w jej stronę, wypuściła magiczną, aż promieniującą magiczną nienawiścią kulę ognia.
Rozpoznała twarz stwora, choć zniekształconą.
To... on...
Kula uderzyła...
Nieszczęsne stworzenie z cichym jękiem zmieniło się w kupkę popiołu. Alenya mogłaby przysiąc, że usłyszała: „Kocham...” Może jej się wydawało... Upadła na kolana i podczołgała się do strzępów materiału. Zwinęła się na nim w kłębek i zapłakała gorzko...
Straciła go po raz drugi. Tym razem na zawsze.

Wiele razy próbowała się dowiedzieć, w jaki sposób Emeld stał się likantropem. Jednak nikt nie był w stanie jej tego wyjaśnić. Prawdopodobnie został zarażony podczas polowania, ale jako niewykształcony człowiek nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia.

A przecież mogła mu pomóc.

Ból nie zniknął. Smutek i tęsknota też nie. Ale teraz, kiedy była już pewna, że Emelda nie ma na świecie, łatwiej było jej przezwyciężyć trud samotnego życia. Ale zawsze będzie trudno. Bo nie da się zapomnieć...

Alenya siedziała w karczmie w dosyć nieprzyzwoity sposób. W dłoni trzymała kieliszek czerwonego wina. Patrzyła prosto w oczu mężczyźnie siedzącemu naprzeciwko. Uśmiechnęła się do niego zalotnie. Roześmiała się głośno, kiedy usłyszała dowcip jednego z gości. Rękaw sukni zsunął jej się, odsłaniając ramię.
Wstała, podeszła do mężczyzny z naprzeciwka i chwyciła go za rękę. Wstał również i uchwycił jej dłonie. Zbliżył usta do jej ust...
Nie poznaję siebie...
Pocałował ją, a ona odwzajemniła pocałunek.
Nie poznaję...

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Xiri „Kryształowa Czaszka” 5832 znaki – żółta kartka
Dracool "Piękna i Bestia" 5731 znaków + bardzo pretekstowe potraktowanie ograniczenia formalnego – mocna żółta kartka

Arober „Gdy nie wiadomo, co czuć...” 6159 znaki - czerwona kartka
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
ChoMooN
ZakuŻony Terminator
Posty: 240
Rejestracja: pt, 03 lis 2006 23:08

Post autor: ChoMooN »

HUUURA!! SĄ TEKSTY!
a teraz czytamy :)
Wszędzie dobrze, ale gdzie dwóch się bije, tam raki zimują.

Mój blog w znajdziesz dokładnie pod "WWW". Tu niżej między tymi innymi buttonami.

Awatar użytkownika
Hitokiri
Nexus 6
Posty: 3318
Rejestracja: ndz, 16 kwie 2006 15:59
Płeć: Kobieta

Post autor: Hitokiri »

No, można się czepiać.
"Ale my nie będziemy teraz rozstrzygać, kto pracuje w burdelu, a kto na budowie"
"Ania, warzywa cię szukały!"

Wzrúsz Wirusa! Podarúj mú "ú" z kreską!

Awatar użytkownika
KPiach
Mamun
Posty: 191
Rejestracja: śr, 18 sty 2006 20:27

Post autor: KPiach »

Załapałem się nad kreską! To już jest sukces, obojętnie jak mi dokopie szanowne grono.
Myślenie nie boli! Myślenie nie boli! Myślenie... AUĆ! O, cholera! To boli!

Awatar użytkownika
Varelse
Dwelf
Posty: 511
Rejestracja: czw, 13 lip 2006 11:12

Post autor: Varelse »

Oho! Nie dość, że nad krechą, to jescze stówka!
Ale tak naprawdę nie miałbym nic przeciwko umieraniu, gdyby nie następowała po nim śmierć - Thomas Nagel


Szczury z Princeton, Nowa Fantastyka 9/2009

Awatar użytkownika
ChoMooN
ZakuŻony Terminator
Posty: 240
Rejestracja: pt, 03 lis 2006 23:08

Post autor: ChoMooN »

Maximus Piękna i Bestia
Opowiadanie tchnie naiwnością (albo może to ja jestem już tak znieczulony na punkcie idealnej miłości) i moralizatorstwem. Językowo ubogie. Kwestie ostracyzmu społecznego ukazałeś w taki sposób, że aż naiwnie wyszło - Kiedy na przykład ten Ravas się bał z domu wychodzić. A bohaterki nie rozumiem... skoro kochała Ravasa, to czemu poszła z tamtym do łóżka? A potem jeszcze tak romantycznie się pochlastała... Ale jedna rzecz jest na plus. Spodobała mi się idea konstrukcyjna świata, tego podziału na Pięknych i Bestie... ciekawa realizacja tematu, żeby zamiast konkretnych postaci stworzyć z nich grupy społeczne.

Xiri Kryształowa Czaszka
Nono... piękny środkowo amerykański klimat. Ale w paru miejscach przekombinowałaś. np. "bitewny amalgamat"? brzmi kiepsko. Fabularnie niestety też, mogło być lepiej. Ciężar opka za bardzo przesunięty na początek. A pod koniec brakło ci znaków (choć i tak kartkę dostałaś za przekroczenie limitu) albo poprostu rozpędu. Na twoim miejscu napisałbym to opko jeszcze raz tym razem bez szczególnego przejmowania się limitem (choć wciąż zwięźle). Hmmmm... i romans tej pięknej z tą bestią, też taki... no wiesz... wymuszony.

ChoMooN Złota i Czarny
Pozostaje mi życzyć wam miłego czytania :)

Dracool Piękna i Bestia
Pięknej nie było, Bestii nie było - rozumiem, czemu grono miało dylemat z tym opkiem. Ale czytało się przednio. Fabuła taka sobie, bardziej żart czy krotchwilka... ale język dobry. Nie przynudzałeś oprócz chwil kiedy porywałeś się na liche żarty, jak ten z kapustą, albo walącym się regałem (niepotrzebne to było). Natomiast rozwiązanie akcji według mnie doskonałe. Tak przewrotne... spodziewa się czytelnik nie wiadomo czego, a tu... laurka z dedykacją :)
Ostatnio zmieniony wt, 05 cze 2007 18:38 przez ChoMooN, łącznie zmieniany 1 raz.
Wszędzie dobrze, ale gdzie dwóch się bije, tam raki zimują.

Mój blog w znajdziesz dokładnie pod "WWW". Tu niżej między tymi innymi buttonami.

Arober

Post autor: Arober »

Hej - jakim cudem u mnie się rozmozyły znaki. Klikam prawym na pliczek, podsumowanie - 5082 znaki! Coś jest nie tak u mnie, czy u Was? Policzcie jeszcze raz, proszę.

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

Statystyka według OO - 6159 znaków
Statystyka według Worda - 6159 znaków

Czy liczyć czymś jeszcze?

Edit: Zeby nie było wątpliwości - zalecam spojrzeć do regulaminu gdzie mamy coś takiego:
Metoda liczenia znaków: Ze spacjami
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
Dabliu
ZakuŻony Terminator
Posty: 3011
Rejestracja: wt, 22 sie 2006 20:22
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Dabliu »

Arober pisze:Hej - jakim cudem u mnie się rozmozyły znaki. Klikam prawym na pliczek, podsumowanie - 5082 znaki! Coś jest nie tak u mnie, czy u Was? Policzcie jeszcze raz, proszę.
Otwierasz dokument. Następnie: Narzędzia -> Liczenie Słów (czy jak to tam jest w wersji polskiej Worda) i pokazuje Ci, ile masz znaków (ze spacjami i bez), słów, akapitów i takie tam. To jedyna dokładna forma liczenia. Tobie pewnie pokazało bez spacji...

A teraz, co do tekstów... omówię kiedy indziej. Lecz dziś mogę powiedzieć tyle, że punkt przyznaję Varelse, za pomysł, wykonanie i oryginalne podejście do fantasy. Brawo! :)))

Wyróżnienia wędrują do:
Maximus - za oryginalność, przełamanie schematu i stereotypu fantasy, a także za ambitną próbę, jeśli chodzi o treść. Wykonanie, niestety, nie podołało tej próbie, ale i tak silny plus.
BMW - za twórcze wykorzystanie schematów fantasy i za klimat.
Ignaś - za klimat w zakończeniu.
Podzjazdem i ChoMoon - za warsztat.

Reszta średnio lub słabo.

Szersze omówienia, jak już rzekłem, kiedy indziej.
Ostatnio zmieniony wt, 05 cze 2007 18:48 przez Dabliu, łącznie zmieniany 1 raz.

Arober

Post autor: Arober »

Ok, dzięki, zapamiętam sobie na następne warsztaty... Ech, a tak mi się mój tekst podobał... ;)

Awatar użytkownika
Dabliu
ZakuŻony Terminator
Posty: 3011
Rejestracja: wt, 22 sie 2006 20:22
Płeć: Mężczyzna

Post autor: Dabliu »

Arober pisze:Ech, a tak mi się mój tekst podobał... ;)
A sam wcześniej pisałeś, że Ci się nie podoba... :P

Awatar użytkownika
Varelse
Dwelf
Posty: 511
Rejestracja: czw, 13 lip 2006 11:12

Post autor: Varelse »

Dzięki, Dabliu, za głos.
Ale tak naprawdę nie miałbym nic przeciwko umieraniu, gdyby nie następowała po nim śmierć - Thomas Nagel


Szczury z Princeton, Nowa Fantastyka 9/2009

Awatar użytkownika
ChoMooN
ZakuŻony Terminator
Posty: 240
Rejestracja: pt, 03 lis 2006 23:08

Post autor: ChoMooN »

Matheous Jedność
Dungeon and Dragons... trudno wyrwać się ponad gotowy schemat, kiedy się słyszy "fantasy" - wiem bo sam się inspirowałem :P. Przyznaję, że jest coś w twoim opku i nawet nieźle się czytało, choć strasznie nie spodobało mi się, jak opisałeś ten miecz. Środkowy akapit, takie kolokwializmy jak: "nie umywa", "kretynimzy"... trzeba było to jakoś inaczej: "Nie może się równać" na przykład. A w ogóle to aż się łezka zakręciła za tymi odległymi sesjami w deideka. Realizacja tematu bardzo ogólna, ale tak po prawdzie temat tak ogólny, że można było o wszystkim. :)

KPiach Piękna i bestia
Nie podobało się. Tylko trudno mi wytknąć błędy. Bo językowo jest ok. Fabularnie mam wrażenie, że jest trochę o niczym... i to chyba to.
Wszędzie dobrze, ale gdzie dwóch się bije, tam raki zimują.

Mój blog w znajdziesz dokładnie pod "WWW". Tu niżej między tymi innymi buttonami.

Zablokowany