ZW NE IX - Życie numer pięć, śmierć numer osiem

Moderator: RedAktorzy

Który z tekstów przypadł Ci najbardziej do gustu?

Dżirdżis "Od dzisiaj jutro dostanie się innym"
12
67%
Offek "Życie numer pięć, śmierć numer osiem"
3
17%
Xiri "Supernatural"
3
17%
 
Liczba głosów: 18

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

ZW NE IX - Życie numer pięć, śmierć numer osiem

Post autor: kiwaczek »

Teksty spełniające wymogi formalne

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Dżirdżis Od dzisiaj jutro dostanie się innym

Zaczynało świtać. Greg wstał z krzesła, zdjął ze ściany strzelbę i wyszedł z domu. Będzie miał sześć godzin. Musi go złapać. Musi dorwać drania przed zachodem słońca.
Czubki świerków i sosen wbijały się w niebo niczym głowice rakiet, które widział na Cape Canaveral. Nic mu nie pozostało oprócz wspomnień. Minął rok od wyjazdu z Florydy. Alaska zachwycała go i przerażała. Żarty się skończyły przed miesiącem. No, może przed dwoma. A może przed trzema? Co za różnica?. Dla Grega czas stanowił jedność. Jedność, która się zmienia, ale jedność. Nie karbował drewna nożem. Nie był Robinsonem i nie robił sobie kalendarza. Gdyby liczył dni, wiedziałby ile czasu minęło. Nie liczył. Nie zależało mu na tym.

Było ich pięciu, a został on jeden. Zaczęło się od Grempla. To był pozer. Sceptyk i niedowiarek. No to i ma. Ale szkoda chłopa.

Greg zatrzymał się, aby złapać oddech. Nie sypiał od dwóch lub trzech tygodni. Brakowało mu sił. Przystanął i .....

Zobaczył dwoje oczu. Tak, to z pewnością były oczy. Podniósł strzelbę i przyłożył kolbę do policzka. Przymierzył. Wystrzelił ....

***

Indianie Tlingit nazywali go „Lukaana”. Mówili, że wybiera sobie ludzi i przychodzi po ich dusze. Co z nimi robi, nie chcieli powiedzieć. Greg twierdził, że nie wiedzieli, bo tradycja na świecie ginie i wiara dziadów odchodzi w niepamięć. Cóż dała ta wiara? Przydała się komuś? Na przykład Gremplo - pięćdziesiąt pięć lat przeżył na Alasce, znał te historie od dzieciństwa, ale w nie nie wierzył.
Pięćdziesiątego szóstego roku nie doczekał. Znaleźli go przed domem. Ciało było do połowy zjedzone, a to, co zostało, strzelbę trzymało w dłoni.

Wiadomość przeleciała lotem błyskawicy przez wioskę. Zebrali się gapie.
Ichht pochylił się i wydał diagnozę: „chuutś”. Przez tłum Indian przebiegł szmer. Ichht znieruchomiał. Popatrzył w kierunku lasu i krzyknął: „lukaana!”. Indianie wpadli w panikę. Odpłynęli przed zachodem słońca.

Pozostały cztery osoby – Mono, Deko, Cyd i on – Greg. Mono swój przydomek zawdzięczał monotematyczności wypowiedzi. Na Florydzie Greg by się z nim nie zaprzyjaźnił. Alaska zmusza do kompromisów

***

Krzyk agonii. Pobiegli w tamtym kierunku. Mono leżał w kałuży krwi. W domu. Na środku izby. Deko krzyknął: „chuutś” i wbiegł między drzewa.

Znalazł go Cyd dwie godziny po tym zdarzeniu. Po strzelbie poznali kogo dopadła śmierć numer trzy.
Obydwa pociski były w lufie.
- Głupek! Palant! Idiota! Deko rozumu! Dlaczego nie wystrzeliłeś?! Jeśli nie chciałeś strzelać, to nie musiałeś tak gnać. Mogłeś zostać na miejscu. Chuutś to nie Lukaana. Można go zabić.
Greg klął w myślach bez przerwy. To znaczyło, że zaczyna się bać.

Zostało ich dwóch – On i Cyd.

***

W nocy kolej przyszła na Cyda. Bez gwizdów i semaforów wjechała mu do łóżka. Z Cyda została połowa. Ta od twarzy. Reszta znikła.

Wchodząc po wschodzie słońca do chaty Cyda, Greg myślał, że tamten śpi. Po chwili coś go tknęło. Podniósł kołdrę. Lepiła się od krwi.


– Nie, nie oszalałem! – krzyczał, nie szczędząc gardła. Wiedział, że i tak nikt go nie usłyszy. Nikt nie pozostał. Tylko on i ten niedźwiedź, nazywany przez Indian „chutś”. – „Dikaankaauu!!!”
Odpowiedziała mu cisza.


Przez dwa lub trzy tygodnie nic się nie działo. Greg czuł że gaśnie. Bał się. Nie mógł zasnąć. Limit się wyczerpał. Ten chytrus „chuutś” czeka, aż człowiek straci siły. Greg musi uderzyć pierwszy.

***

Zobaczył ciemność. Przetarł oczy. Poznał, że jest na krawędzi. Lukaana? Nie, nie odda mu duszy.

– Greg? Jak się czujesz?

Wiedział, że zmysły mogą się zastępować, ale tym razem, to nie było zastępstwo. Czas zjednoczył się z przestrzenią i wszystko stało się jednością. Nie czuł bólu. Nie czuł siebie. Czuł za to wszystko i wszystko widział.

***

Zauważył, że demon pędzi w jego stronę.

Lukaana!

Musi uciekać. Strach dodał mu skrzydeł. Ujrzał przed sobą osiem otworów w ścianie. Co tu robi ta ściana?
Przestał się zastanawiać. Skoczył.

Poczuł, że leci. Czuł w sobie moc.
Zdawało mu się, że nie może umrzeć.

***

– Wasza Wysokość chce go potrzymać? – zapytała położna.
Mężczyzna wziął dziecko na ręce. To dziś piąte. Piąte życie z ósmej żony.
– Dikaankaauu, jakież to cudowne maleństwo!! – uśmiechnęła się kobieta z grymasem bólu.
Wymamrotał coś, zdjął żonę ze ściany, ucałował, zrolował, i złożył w złotym kufrze. Ta śmierć zrobiła swoje. Na dzisiaj wystarczy. Jutro znowu ją wyciągnie. Urodzi mu nowe dzieci.
Zamknął wieko kufra i przytulił niemowlę do piersi. Wtuliło się w niego i zasnęło snem szczęśliwego; ufne i łagodne. Uśmiechnął się. Bogowie też muszą odpocząć.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Offek Życie numer pięć, śmierć numer osiem

PROLOG

Teraz.
Sekunda.
Rzut kośćmi atomów.

Miał na imię On.

I

Światło.
Rodzę się.
Krzyk, płacz, płuca zachłystują się powietrzem.
Nie rozróżniam kształtów ani dźwięków. Plamy.
Jestem piątym dzieckiem swoich rodziców.
Za lat siedem będę uczennicą, za dwadzieścia – studentką.
Będę mieć problemy z narkotykami, ale uda mi się rzucić amfetaminę. Zakocham się w koledze z grupy, rozstaniemy się po trzech latach.
Skończę studia, rozpocznę pracę na wydziale uczelni.
Kupię mieszkanie i zmywarkę.
Będę pić whisky z colą.
Samotnie.

Spotkam go na stacji metra.
Uśmiechnę się, on odpowie, zaprosi mnie na kawę, umówimy się.
Po tygodniu on zaprosi mnie do siebie, posłuchamy jego płyt, będziemy się kochać.
Wprowadzi się 5 września.
8 października obudzę się o godzinie 5:00. Będę się przyglądać mężczyźnie w moim łóżku.
O godzinie 7:45 wejdę do kuchni i wyciągnę z szuflady nóż.

Mam na imię Ewa.

II
Mam na imię Adam.

35 lat. Brunet, oczy niebieskie, wzrost 185 centymetrów, zawód… numer w ewidencji, zapłacone składki, podatki, unormowane stosunki.
Ból, otwieram oczy, w jej ręku nóż, Widzę krew. Nie mogę krzyczeć. Nie rozumiem.

Miałem na imię Adam?
Umieram.
Mrok.

EPILOG

On westchnął i poprawił okulary. Zmęczenie i nuda.
Wyciągnąć teczki.. Dwie. Scenariusz numer pięć – życie. Scenariusz numer osiem – śmierć. I coś, czego nie można przewidzieć. Z wariacją, imperatywem, psychozą.
To będzie się podobać.

Popatrzymy.
Teraz.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Xiri Supernatural

Zadudniła stal, podwoje rozwarły się. Zalała mnie biel. Światło padało ze stropu oraz jarzeniówek, które sterczały w rządkach na flankach pomieszczenia. Odbijało się od metalu szafek, chromu posadzki, powierzchni mikroskopów i stołów ze stali, rażąc ślepia. Słyszałam głosy, klekot urządzeń, stukot pazurów. Serducho tłukło mi jak młot.
- No chodź, Ambro. Co tak siadłaś? - Człowiek w kombinezonie pociągnął za smycz. Charknęłam, wywalając język na wierzch pyska. Przez chwilę nie mogłam oddychać.
Cham!
Gdyby oni wiedzieli, że dobermany po modyfikacjach dorównują im inteligencją. Gdyby wiedzieli...
Do hali z komorami, które „wyzwalają w zwierzęciu ego człowieka” prowadziło dziesięć wejść. Przy ośmiu stali genetycy, dobermany naprężały smycze do maksimum, szarpiąc się na lewo i prawo.
Ruszyliśmy na sygnał kierownika placówki, który stał za sekurytem z rękoma założonymi na piersi. Wrota z tytanu zbliżały się. Przypominały bramy piekieł, wejścia krematoriów, paszcze potworów bez zębów.
Mnie przypał terminal numer pięć. Z gromadki psów, ja, Rankulus, Silfa i Anax pochodziliśmy z jednegomiotu. Anax trząsł się przed komorą numer osiem, kulił się, zamykał ślepia. Mężczyzna zdzielił go po pysku. Warknęłam, wyszczerzyłam kły.
Biedaczysko, pomyślałam. Anax był tchórzem, lecz istotką ze złota. Moją kruszynką. Braciszkiem. Nie mogłam go pocieszyć, polizać za uchem ani szturchnąć na pocieszenie.
Do kabiny weszłam w połowie, a w połowie wepchnięto mnie butem. Stawiałam opór, ślimacząc się na progu. Uciec nie mogłam, na pogryzienie jajogłowego w kombinezonie nie było co liczyć.
Szczęknęła klapa. Wyglądało to tak, jakby wysyłano nas kapsułą w kosmos niczym te małpy i króliki z poziomu B. Czułam zapach plastiku, żelu, którym namaszczono mą sierść, spalenizny, chloru i jeszcze dziesiątek innych okropieństw placówki.
Laser zaczął skanowanie od łap, na monitorach wyświetliły się profile psiego ciała, z mięśniami, szkieletem, układami i siatką struktury organizmu. Rzuty z góry, boku i przodu. Nie wiem, po co musiałam siebie oglądać. Może testowano tu figurantów ku uciesze rządu i specjalistów?
Kiedy przez otwory w stropie puszczono gaz, ze strachu przygryzłam łapę. Czułam, jak krew zwalnia w krwiobiegu. Świst urządzeń świdrował w czerepie, skronie pulsowały, wirowały myśli. Zaskowytałam raz, drugi, pazurami orałam posadzkę.
Zachciało mi się spać, gdy na ekranie pojawiły się obliczenia. Chwiałam się, siedząc na łapach, jakbym dostała narkotyk. W przód i w tył. Szczypało mnie w nozdrzach, rozsadzało czaszkę, wyło i piszczało pod jej sklepieniem. Nie mogłam się bronić, tylko czekać na mąk ciąg dalszy. Oparłszy się bokiem o ściankę komory, zsunęłam się po niej jak żul. Światło, monitory, gaz, zapachy, parametry w kolorze seledynu i błękitu - wszystko stało się niczym. Pustką.
Nie wiedziałam czy konam, czy zasypiam, czy mdleję. Czerń i nieświadomość przyszły znienacka.

Obudził mnie świst zawiasów klatki, który zakłócał nienaturalną jak na laboratorium ciszę. Podzespół kabiny, który zajmowały monitory, oddzielił się od całości i runął na posadzkę, umożliwiając mi wyjście.
Pierwsze, co ujrzałam, to ciała ludzi, ścierwa psów i Anaxa z takim wyrazem pyska, że przeszły mi ciarki po grzbiecie.
Krew.
Na posadzce, przy gardłach i klatkach piersiowych ludzi, na nosie brata...
Rankulus i Silfa musieli uciec, nie dostrzegłam ich bowiem wśród rozszarpańców.
Co tu się stało?
Odpowiedź nadeszła w postaci zrywu Anaxa, który trzasnął łbem w bok skrzyni. Setki kilogramów metalu przeleciało przez pół pomieszczenia jak karton z tektury!
W kącie ujrzałam szczeniaka. Z czwórki dobermanów tylko on pozostał przy życiu. Anax skradał się do niego, powarkując. Ślina skapywała mu z żuchwy.
- Śmierć! - wycharczał.
Coś mnie tchnęło. Potrzeba ratowania życia.
Życia...
Eksperyment się powiódł!
Zmieniłam się. Anax również. Został powiernikiem śmierci, kiedy ja pragnęłam bronić istnienia.
Przeklęci naukowcy!
- Zostaw go. - Ciałem zasłoniłam szczeniaka.
Anax zawarczał, sprężył się do skoku, jednak nie zaatakował. Coś w moich ślepiach przekonało go, jakby ujrzał weń barierę nie do przebicia.
Napięcie rozproszył wrzask mężczyzny z pomieszczenia obok. Anax rzucił się ku drzwiom, zapominając o maluchu. Przebił się przez szybę, tłukąc ją na setki drobin.
Szarpanina.
Wrzask.
Strzał.
Cisza.
Serce załomotało w mej piersi. Podbiegłam do drzwi i uchyliłam je, naparłszy łapami.
Ulga i strach.
Anax żył. Rozszarpał gardło mężczyzny, gdy ten chybił z pistoletu.
- Zabiję ich wszystkich. - Brat uśmiechnął się jak opętaniec. - Patrz, co z nas zrobili?
- Ale dlaczego one? - Spojrzałam w stronę psiaka, który wcisnął pyszczek przez uchylone drzwi.
- Bo nie narodzili się z matki, są in vitro. To wytwory szaleńców!
Położyłam uszy. - Nie pozwolę ci skrzywdzić nikogo więcej.
Usłyszeliśmy stukot butów, rumor i przekleństwa. Zamarliśmy. Zbliżała się grupka pracowników placówki. Anax wyszczerzył zębiska, pragnąc kontynuować krucjatę.
- Dość! Nawet życie łajdaka jest cenne - szepnęłam. Stuknęłam brata w bok. - Uciekajmy.
Anax zastanawiał się nad czymś, lecz uległ.
Labirynt szybów doprowadził nas do piwnicy. Stamtąd ruszyliśmy w świat, by wprowadzać zmiany. Każdy na swój sposób: Anax, by zabijać, ja, by ratować w przeciwwadze życie.
Takimi nas stworzono i tylko dzięki takim jak my świat mógłby się zmienić. Człowiek bowiem nie potrafi doskonalić, potrafi tylko wprowadzać anarchię.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

Teksty nie spełniające wymogów formalnych

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

BrodatyBakałarz Tęskniłeś, panie boże?

- Wróciłem! Tęskniłeś, panie boże?
Hades przetaksował wzrokiem duszę, która przybyła w progi Tartaru.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz, panie?
Pan Podziemi tylko westchnął.
- Twoje wizyty doprowadzają mnie do szaleństwa, Leonidasie. Jesteś jak szarańcza... Trzy zgony na rok?!
Dusza wzruszyła ramionami.
- To ja pójdę do magazynu.
Wzleciała z zamiarem zejścia bóstwu z oczu.
- NIE!!!
Tartar zamilkł. Nawet Charon zatrzymał łódź.
- Nie. – powtórzył bóg.
- Dlaczego?
- Lepiej pójdę z tobą. Zrobiłbyś bajzel jak stąd do Augiasza.
Dusza wzruszyła ramionami.
- Zaświaty się kończą. – mruknął Leonidas. – Bóg magazynierem?
- Słyszałem! – wrzasnął Hades.
Skały się zatrzęsły, Cerber przestał skomleć przewracając z przestrachem ślepiami.
Skrzydła magazynu żywotów oznaczonego literą Φ ustąpiły. Powiało ciepłem ciał.
- Mogę wybrać? Proszę!
Dusza wyszczerzyła zęby niczym dziad-proszalnik widzący sakiewkę.
- Nie.
Hades uśmiechnął się tak, jak zwykł się uśmiechać. Jak drapieżnik, który patrzy na ofiarę.
- Spróbuj tą. – podniósł wieszak.
Ciało powiewało niesione przeciągiem.
- Król Sparty – burknął bóg tytułem wyjaśnienia.
- Widzę, szefie.
Bóg chrząknął. Ostrzeżenie zostało posłane.
- Wybacz. – dusza cofnęła się. – Do zobaczenia.
Odszedł próbując naciągnąć skórę czaszki. Chciał mieć oczy na miejscu.
Milczący skryba postawił kreskę w indeksie.
- Osiem. Rekordzista.
Hades zgromił poddanego wzrokiem.
- Zamilcz.

- Masz gościa, Hades.
- Kto to, Persefono?
- Sam zobacz.
Dusza przestąpiła próg komnaty.
- Leonidas. – bóg zgrzytnął zębami. – Ledwie jeden dzień minął!
- Termopile. – zachichotała Persefona.
Hades zmarszczył brwi.
- Sto dwadzieścia jeden...sto dwadzieścia dwa...sto dwadzieścia trzy...
Uspokoił się. Prawie.
Wpadł na pomysł.
- Widzisz, kolega potrzebuje pomocy. Nadajesz się. – chciał poklepać Leonidasa po ramieniu.
Dłoń przeniknęła przez nicość, uderzyła w kolumnę.

Odyn zmarszczył brwi.
- L...e...o...n...i...d...a...s – starał się odczytać pismo Hadesa. - Uff. I ja mam ci znaleźć ciało? Dać życie?
- Coś czuję, panie boże, że zostaniemy przyjaciółmi.
- Powiedz ty lepiej szefowi żeby nie udawał Greka. – zabłyszczały białka iskrzących szaleństwem oczu.

Hades otworzył zapakowaną w pergamin paczkę. Mina mu zrzedła.
- Cześć, panie boże!
- Nieeeeeeeeeeeee!!!

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Teano Nieuwaga Bzau

Opowieści o bocianach nie znaliśmy. Urodziłem się, jak większość dzieci, w kapuście. Czekałem na ten moment. Wierzyłem, że będę miał skrzydła. Wierzyłem, że będę fruwał. A tu takie jaja...
Nie ulegało wątpliwości. Ten bobasek, to ja. Skrzydeł ani śladu. Z rozpaczy postanowiłem nażreć się kapusty na śmierć. Napychałem się i napychałem. O mało nie pękłem. Ale nie przestawałem. I rzeczywiście – zacząłem pękać. To była moja śmierć numer jeden.
W życiu numer dwa nadal byłem bobaskiem. Tylko większym. Moje marzenia zblakły. Właściwie nie wiem, skąd mi w ogóle przyszły. Nie znałem mojej mamy. Nikt nie opowiadał mi bajek na dobranoc. Dlaczego zatem ja, nieruchawy tłuścioch, tęskniłem do skrzydeł? Do lekkości i piękna?
Postanowiłem zapomnieć o tęsknotach i zająć się tym, do czego, jak mi się wydawało, zostałem stworzony. To znaczy jedzeniem kapusty. Było to tak przeraźliwie nudne zajęcie, że w końcu umarłem. Z nudów.
Trzecie życie też nie dało mi szansy. Nadal byłem tłuściochem bez skrzydeł. Umarłem z żalu.
W czwartym życiu przerzuciłem się na brokuły. Z zawziętością, o którą siebie nie podejrzewałem, zżerałem kwiatek po kwiatku, mając nadzieję, że ich piękno zostawi we mnie jakiś ślad. Umarłem z przejedzenia.
Kiedy się ocknąłem, odkryłem, że porastają mnie pióra. Miałem dziób i – dzięki, o Wielki Bzau! – skrzydła! Z radości wywinąłem koziołka w powietrzu. Umiałem fruwać!
Zobaczyłem gąsienicę na liściu kapusty i poczułem głód. Poczułem, że lubię, uwielbiam takie tłuścioszki, że muszę jednego złapać. Albo dwa, co ja mówię dwa – pięć, co ja mówię pięć – pięćdziesiąt!
Mój dziób musnął go o milimetr. Tłuścioszek ocalał nie dlatego, że próbował schować się między liście. Sam zrezygnowałem, kiedy odkryłem, że to... bobasek! I ja takim byłem, dopóki nie umarłem po raz czwarty.
Nie będę przecież zjadał swoich krewnych.
W pobliżu przeleciał motyl. Oto piękno, o jakim marzyłem. Ucieleśnienie moich tęsknot. Ja taki nie będę, choćbym pękł. Nawet mając skrzydła. Poczułem nienawiść, a może zawiść i rzuciłem się w pogoń.
Już go miałem, już chwytałem za skrzydełko, kiedy przeszkodził mi ból, zęby wbijające się w moją szyję, pazury rozrywające mi pierś. Spadałem...

Oblizałem krew z pyska i doprowadziłem do porządku futerko. Nie miałem już dzioba, tylko zęby. O Wielki Bzau! Nie miałem też skrzydeł! Ale moje cztery łapy słuchały mnie i kiedy tylko chciałem, mogłem skakać i biec. Czułem, że wreszcie spełniały się moje marzenia! Może nie tak, jak to sobie wyobrażałem w pierwszym życiu, ale w końcu stałem się ucieleśnioną elegancją, smukłością, pięknem.
Biegłem, skacząc z gracją między główkami kapusty, gdy zauważyłem motyla. Chociaż szpak, który napatoczył się przed chwilą, zaspokoił mój głód, nie zaspokoił mojej chęci polowania. Widok motyla obudził ją i wzmocnił. Zwłaszcza gdy sobie uświadomiłem, z jakim wdziękiem potrafię zabijać. Motyl uciekał, a ja go ścigałem. Groza i piękno w najczystszej postaci. To jest to!
Pod poduszkami łap poczułem twardość asfaltu, lecz zajęty motylem, nie zwróciłem na to uwagi. Skoczyłem, sięgnąłem, złapałem, gdy coś uderzyło mnie w bok.

Pędziłem przed siebie z rykiem. Nie myślałem, że kiedykolwiek będę w stanie poruszać się z taką szybkością. Pędziłem i pędziłem, czując, że coś uderza o mój pysk. Pac! Pac! Pac! To nie bolało, ale przeszkadzało. Przyspieszyłem jeszcze bardziej. Pac! Pac! Pac! Pac! Pac!
Częstotliwość pacania wzrosła. Co to takiego? Zwolniłem, aby się przyjrzeć. Wielki Bzau! Przecież to muchy, komary i... motyle! Właśnie jeden z nich zbliżał się do mnie. A raczej ja do niego. Jeszcze chwila i stanie się mokrą plamą. Na moim pysku! Wzdrygnąłem się, odskoczyłem i... rąbnąłem w filar wiaduktu.

Leżałem wśród złomu i kawałków szkła i czułem, jak uchodzi ze mnie życie. Jęk karetki dawał nadzieję na ocalenie. Zakładając, że wyła z mojego powodu.
Dlaczego umieranie musi tak boleć?
Nade mną krążył motyl.
A przed nią bieży baranek, a nad nią lata motylek – przypomniało mi się nie wiadomo skąd. Gdyby chociaż paź królowej. Ale bielinek kapustnik, do tego z uszkodzonym skrzydełkiem...

Obudziłem się nagle. Z krzykiem. Rozejrzałem. Nie było blach, ani szkła. Tylko pusty zewłok gąsienicy leżał obok mnie. Mój zewłok. A więc mam za sobą śmierć...
Znowu byłem bobaskiem. Tłuścioszkiem. Skrzydła, pióra, futerko – znikły. Czyżby to mi się śniło? Którą śmierć mam za sobą? Które życie przed sobą?
Westchnąłem i zabrałem się za kapustę. Widać skrzydła można mieć tylko w marzeniach i snach. Nie będę już jeść brokułów. Mam po nich koszmary.

***

Bzau uśmiechnął się i na niebie zajaśniała tęcza. Chwila nieuwagi, jedno zamyślenie, a tyle zamieszania.
Popatrzył na pole kapusty. Wszystko wróciło do normy. Piąte życie gąsienicy 192AQ84392SQAA3 za pięć dni dobiegnie kresu. Z innymi bytami też już załatwione.

***

Nad polem kapusty unosiły się motyle. Właśnie opuściły poczwarki. Jeden z nich wywinął koziołka w powietrzu i pofrunął na łąkę. Różnił się od reszty. Tylko on miał na skrzydle rysę i plamkę w kształcie trójkąta.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

Anonim Ósmy pogrzeb Cole'a Hawkinga

Obudził się kilkanaście minut po szóstej. Zaklął i wstał – nie uderzył głową w półkę, bo nauczył się już otwierać oczy przed wyłączeniem budzika. Podszedł do krzesła, zdjął z oparcia kombinezon, ale zanim go założył, usiadł jeszcze na chwilę układając plan dnia. Zdecydował, że wstawi wodę na herbatę, skoczy pod prysznic, a kiedy wróci, czajnik zdąży się wyłączyć. Rzucił więc ubranie na podłogę z metalu, chwycił ręcznik, i włączywszy imbryk (zostało jeszcze trochę wody z wczoraj) wyszedł na korytarz. W drodze do łazienek minął Sarę. Uśmiechnął się do niej, ale udawała, że go nie widzi. Suka.

Godzinę później był już gotowy do służby, ale zamiast skupić się na misji, myślał o herbacie. Żałował, że nie zrobił kawy – jego poprzednik na pewno zrobiłby kawę. Żałował również, że się nie ogolił, miał jednak nadzieję, że wyręczą go preparując ciało, zakładając rzecz jasna, że Hienom, jak pieszczotliwie ich nazywano, uda się odnaleźć trupa pośród złomu. W zasadzie nie miało to znaczenia bo i tak ludzie spoza stacji nie zobaczą ciała a sarkofagi posyłano w kosmos i nikt za bardzo nie wiedział, co się z nimi działo. Zwolennicy konfederacji chcieli wierzyć, że anioły zabierały je do raju, separatyści zaś, nazywając rzeczy po imieniu, mówili o „zaśmiecaniu przestrzeni”.

Cole był twarzą floty konfederacji, pilotem-legendą, ale akurat w tej kwestii zgadzał się z separatystami. A nawet, gdyby to konfederaci mieli rację – myślał – to dla ilu wersji jednego człowieka jest miejsce w niebie?

Zamknął za sobą drzwi i ruszył ku sali odpraw. Minął kabinę Sary – dziewczyna szykowała się już do wyjścia – i zniesmaczony spotkaniem wcześniej tego dnia, przyśpieszył kroku, choć jeszcze wczoraj zatrzymałby się na pogawędkę. Skręcił w prawo, doszedł do końca korytarza, wszedł do pomieszczenia i usiadł z tyłu. Admirał majstrował przy wyświetlaczu z technikiem, a oprócz nich i Cole’a na sali nie było nikogo z wyjątkiem Niki i „jedynki” – Tylera. Tyler stanowił wzór do naśladowania dla reszty załogi. To Cole miał najlepsze statystyki i o nim z największą regularnością pisały gazety konfederacji, ale Tyler był pierwszym pilotem, który wziął udział w projekcie, a mimo tego posiadał najwięcej własnych wspomnień.

Dumając nad Tylerem, Cole zrozumiał, dlaczego Sara zdawała się go nie poznawać. Nie wróciła z rekonesansu. Mówiła mu, że ta misja to formalność, że leci rozprostować kości. Zawsze miała tendencję do umniejszania niebezpieczeństwa.

Sala zapełniła się ludźmi a admirał, uporawszy się z rzutnikiem, powiedział swoje – na darmo, bo wszyscy i tak wiedzieli, co do nich należy. Awiatorzy – dwie kobiety i czterech mężczyzn- dźwignęli się z miejsc i pomaszerowali do hangaru. Cole wdrapał się do kabiny pojazdu i ostatni raz spojrzał na Sarę. Nie tą Sarę, którą znał.

Wrota otworzyły się, a myśliwce wystrzeliły w przestrzeń. Cole zginął jako drugi.

***

Obudził się kilkanaście minut przed siódmą. Próbując wstać uderzył głową w półkę. Zaklął, usiadł na krawędzi pryczy, wyłączył budzik i zaczął się zastanawiać, czy poprzednia „piątka” też zaczynał w ten sposób dzień. Wiedział jednak, że zdąży się przyzwyczaić. Z rachunku prawdopodobieństwa wynikało, że ma dużo czasu.

W końcu przez dwadzieścia lat wojny zginęło tylko ośmiu pilotów z tym DNA.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-

KPiach Żyje się tylko jeden raz?

W tym barze spotykali się ludzie, którzy dysponowali majątkami i wpływami. Przedstawiciele świata finansów, korporacji, banków. Ci, którzy kontrolowali przepływy pieniądza i posiadali władzę. Przeważnie byli młodzi, znudzeni i poszukiwali wrażeń.
- Czy odważyłeś się już spełnić swoje marzenia? Czy wybrałeś już wcielenie? – Z głośników dobiegał tekst reklamy. Agencje W biły rekordy popularności.
- Marco, próbowałeś już? – Cez wskazał na teleścianę.
Drugi z mężczyzn pokręcił głową, przełykając drinka.
- Spróbuj, naprawdę warto! Wrażenia powalają na kolana.
- Czy ja wiem?
Marco przeczesał włosy palcami i zapytał:
- Słyszałem, że oprócz wcielenia można zamówić… Hm, dodatkowe atrakcje.
Cez uśmiechnął się, sięgnął do kieszeni i położył na stole wizytówkę.
- Zgłoś się do tego faceta. Nie pożałujesz.

Przed rozmową z Cezem Marco nie myślał o korzystaniu z usług agencji W. Jakoś nie kusiło go. Teraz sytuacja uległa zmianie. Może wpływ na to miały niepowodzenia w pracy? A może rozpad związku z Kristi? Dość, że raz za razem sięgał po wizytówkę, którą wręczył mu przyjaciel.

Siedziba agencji Awatar znajdowała się w dzielnicy, o której mówiło się: symbol luksusu. Marco przekroczył próg i podszedł do kontuaru recepcji.
- Witam pana! – Uroda dziewczyny zapierała dech w piersiach.
- Dzień dobry.
- Czym mogę służyć? Zdecyduje się pan na seans? Pragnie się pan zapoznać z ofertą?
- Czy mogę obejrzeć jakiś katalog?
- Proszę spocząć. – Recepcjonistka wskazała fotel. – Napije się pan czegoś?
- Nie, dziękuję.
Ledwie Marco usadowił się, a już trzymał w ręku ofertę agencji. Zdjęcia i grafiki zachęcały do przeżycia niezwykłych przygód w najróżniejszych wcieleniach. Mężczyzna przewracał kartki w poszukiwaniu możliwości spełnienia marzenia, które towarzyszyło mu od czasu, gdy jako nastolatek, z wypiekami na twarzy, śledził przygody 007 – agenta wszechczasów.
- Chyba wybrałem. – Rozłożył na kontuarze katalog i wskazał jedno ze zdjęć.
- Doskonale. Życie numer pięć, szpieg.
- Podobno możecie zaproponować coś jeszcze. – Mężczyzna położył przed dziewczyną wizytówkę.
Recepcjonistka przez chwilę przyglądała się kartonikowi, w końcu skinęła głową.
- Proszę za mną.

Labirynt korytarzy zawiódł ich do gabinetu, którego wystroju nie powstydziłby się szejk. Skóra sofy skrzypnęła, gdy gospodarz gestem odprawił dziewczynę.
- Siadaj. A więc szukasz niecodziennych doznań? Tak? - Nieznajomy wstał. W ręku trzymał książeczkę. - Oglądaj i wybieraj.
Dłonie Marco drżały, gdy odwracał kartkę po kartce.
- Śmierć numer osiem – szepnął wreszcie.
- Z ręki pięknej kobiety. – Mężczyzna puścił oczko. – Chodźmy.

Na środku pomieszczenia stała aparatura, której kształt przywodził na myśl tomograf. Na ścianie zainstalowano coś, co wyglądało jak bateria laserów.
- Zapraszam. – Marco poczuł na ramieniu dłoń nieznajomego. – Za chwilę zaczynamy.
Maszyna wcieleń bez wątpienia nie została zaprojektowana jako miejsce wypoczynku. Na szczęście już po chwili w pokoju pojawiła się obsługa i wkrótce szum aparatury wypełnił przestrzeń.
- Proszę się rozluźnić. Za moment straci pan świadomość. To nie potrwa długo.

Marco otworzył oczy, poruszył głową i skonstatował, że nadal znajduje się w sali wcieleń – tyle, że sam. I co teraz? Strzelaniny, pościgi i kobiety? W każdym razie nie czuł się jak Bond, James Bond. Raczej nie. Wstał i wówczas zauważył na ścianie kartkę:
Nie jedź do domu! Ukryj się i czekaj na wiadomość!

Podążył korytarzami, które poznał wcześniej, usiłując przypomnieć sobie zakręty i załomy. Trochę trwało zanim dotarł do recepcji. Z przykrością stwierdził, że miejsce za kontuarem zajął jegomość o wyglądzie buldoga. Marco minął go bez słowa a wychodząc zerknął przez ramię. Wbity w jego plecy wzrok i słuchawka telefonu przy uchu pracownika Awataru zaniepokoiły go. Rozglądnął się i wyruszył w kierunku samochodu, który pozostawił kilka przecznic dalej. Po drodze przystawał przy wystawach, a nawet dwukrotnie zawracał. Czuł, że ktoś go obserwuje.
- Cholera! Popadam w paranoję! – mruknął.
Zbliżył rękę do czujnika przy klamce samochodu. Pisk opon zagłuszył szczęk zamka. Z wana wyskoczył mężczyzna o posturze zapaśnika. Drugi zaszedł Marco z tyłu i zablokował drogę ucieczki. Kaptur zarzucony na głowę i ból nadgarstków nie pozostawiały złudzeń – to nie były żarty.
Stracił poczucie czasu i nie wiedział jak długo trwała podróż. W końcu samochód zatrzymał się. Napastnicy wypchnęli ofiarę i powlekli po kamieniach, a potem po schodach. Wreszcie ktoś zerwał kaptur i Marco musiał zmrużyć oczy. Po chwili wzrok przyzwyczaił się do światła i mężczyzna mógł się rozejrzeć. Środek pokoju zajmowało łoże z rzeźbioną ramą, ponad nim, na suficie, wisiało lustro a na ścianach draperie i grafiki, które rozpalały wyobraźnię.
Skrzypienie drzwi zaalarmowało więźnia. Odwrócił się. W progu stała recepcjonistka Awataru. Jej bielizna i para kajdanek stanowiły dopełnienie wystroju pokoju.

Kilka osób na monitorach obserwowało krzątaninę wokół ciała spoczywającego pośród rurek i kabli.
- Uwierzył?
- Tak jest profesorze.
- Przygotujcie raport dla dowództwa. To ważne. Od początku inwazji nie spotkaliśmy osobnika, który potrafi zablokować wszczep.
- A co z nim?
- Przeprowadzić wszystkie testy i badania. Jeżeli odkryjecie mechanizm blokady, usunąć i ponowić wszczep. Jeżeli nie, przewieźć do Awataru, wybudzić i wypuścić. Oczywiście pod obserwacją. Wciąż musimy zachowywać ostrożność.
Naukowiec wyszedł na korytarz. Zdjął okulary i przetarł oczy. Te ciała były takie słabe i zawodne.
- Już niedługo – mruknął. – Opanujemy ten świat i wszystko się zmieni.

-@--@--@--@--@--@--@--@--@--@-
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
kiwaczek
szuwarowo-bagienny
Posty: 5629
Rejestracja: śr, 08 cze 2005 21:54

Post autor: kiwaczek »

Jeśli chodzi o kwalifikacje pod i nad kreską i komentarz do tej edycji:

Hasło tytułowe dawało bardzo dużo możliwości interpretacji, możliwość wybrania dowolnego uniwersum i generalnie nie mieliście problemu, żeby zgrabnie wybrnąć z narzuconego tematu. Było to zadanie - co tu dużo mówić - łatwe.
Niestety zadaniem bardzo trudnym okazało się panowanie nad przymiotnikami i przysłówkami. Z powodu przekroczenia ich ilości 3 opowiadania zostają opublikowane pod kreską.
Pod kreskę idą:

BrodatyBakałarz - z powodu braku realizacji tematu. Szukaliśmy w tekście życia numer pięć i nie znaleźliśmy. Śmierć numer osiem jest. Realizacja tematu jest więc połowiczna.

Teano - za dużo zakazanych słów. Znaleźliśmy:
Wielki, wbijające się, rozrywające, Wielki, ucieleśnioną, najczystszej, zajęty, Wielki, innymi, załatwione, nieruchawy, stworzony, przeraźliwie, większym, wreszcie, bardziej, mokrą, uszkodzonym, pusty.

KPiach - za dużo zakazanych słów. Znaleźliśmy:
młodzi, znudzeni, dodatkowe, najróżniejszych, niezwykłych, niecodziennych, pięknej, rzeźbioną, słabe, zawodne, długo, wcześniej, wbity, zarzucony, długo, ważne, niedługo

Anonim - za dużo zakazanych słów. Znaleźliśmy:
wczoraj, później, gotowy, jasna, pieszczotliwie, bardzo, zniesmaczony, wcześniej, wczoraj, najlepsze, największą, najwięcej, własnych, zawsze, darmo, ostatni.
I'm the Zgredai Master!
Join us young apprentice!
Jestem z pokolenia 4PiP i jestem z tego dumny!

Awatar użytkownika
Bebe
Avalokiteśvara
Posty: 4592
Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00

Post autor: Bebe »

Komentarz po przeczytaniu tekstów:

Nadkreskowcy


Dżirdżis
Podniósł strzelbę i przyłożył kolbę do policzka.
Kolbę się przykłada do ramienia.

A poza tym nie wiem do czego mam się przyczepić. Opowiadanie mi się spodobało, bo jest zakręcone i jak dla mnie dość oryginalne. Zwłaszcza zrolowanie i włożenie żony do złotego kufra nie jest zagraniem standardowym. :D Nie przeszkadza mi nawet fakt, że nie do końca wiem o co kaman w tych indiańskich przypowiastkach.
Styl oszczędny, który w sumie powinno było narzucać ograniczenie formalne. Jak dla mnie wypełniłeś zadanie.


Xiri
Światło padało ze stropu oraz jarzeniówek, które sterczały w rządkach na flankach pomieszczenia.
Flanka to słowo z dość konkretnym znaczeniem, związanym z wojskowością. Pomieszczenie musiałoby być oddziałem wojska, żeby mieć flankę. Czyli zwyczajowy błąd, który często popełniasz - źle stosujesz słowa o mocno zawężonym znaczeniu.
Charknęłam, wywalając język na wierzch pyska.
na wierzch pyska jest zbędnym dookreśleniem, bo niby gdzie indziej można wywalić język? I wierzch pyska nie brzmi najzgrabniej.
stał za sekurytem z rękoma założonymi na piersi.
Czemu akurat za sekurytem? Czy ma to jakieś znaczenie, że był to sekuryt?
Wrota z tytanu zbliżały się. Przypominały bramy piekieł, wejścia krematoriów, paszcze potworów bez zębów.
Eee, czyli otwieranie polegało na rozsunięciu skrzydeł wrót do góry i na dół? A jakieś to takie zakręcone... bo czy aby na pewno te 3 rzeczy, z którymi porównałaś wrota z tytanu, są do siebie podobne? Wejście krematorium to przeważnie normalne drzwi z napisem "krematorium". Może chodziło o wlot pieca, hm? Jakby uprościć nieco ten opis, to czytelnik by się głupio nie zastanawiał, tylko przeszedłby do ciekawszych części opowiadania.
Mnie przypał
No wiesz co.... literówka?? i tu też:
jednegomiotu
Anax trząsł się przed komorą numer osiem, kulił się, zamykał ślepia. Mężczyzna zdzielił go po pysku.
A po co mężczyzna bił psa, który się kulił i zamykał ślepia? To raczej go wepchnąć do komory powinien. Jak się pies kuli i boi to stawia opór, ale skoro nie warczy ani nie szczeka, to za co mu się dostało po pysku?
w połowie wepchnięto mnie butem.
Zdaje się, że mogli jakoś przewidzieć, że pieski nie będą chciały wchodzić do kabin. I mogli wymyśleć jakąś mniej męczącą i narażającą nogi metodę niż wpychanie butem.
Czułam zapach plastiku, żelu, którym namaszczono mą sierść, spalenizny, chloru
Namaszczono? To słowo chyba nie jest prostym synonimem "nasmarować". Wywołuje skojarzenia z czymś podniosłym, więc tutaj kompletnie nie pasuje.
Poza tym spaleniznę było czuć, znaczy pewnie przewody im się sfajczyły...
Laser zaczął skanowanie od łap, na monitorach wyświetliły się profile psiego ciała, z mięśniami, szkieletem, układami i siatką struktury organizmu. Rzuty z góry, boku i przodu. Nie wiem, po co musiałam siebie oglądać. Może testowano tu figurantów ku uciesze rządu i specjalistów?
W tym fragmencie nie zrozumiałam co to jest "siatka struktury organizmu", nie rozumiem (tak samo jak psina) po co te monitory tam były zamontowane (jakieś TV dla psów?), skanowanie laserem nie przemawia do mnie absolutnie, bo chyba jednak nie daje najlepszych wyników (jak twierdzą więksi ode mnie znawcy kwestii prześwietlania organizmu).
Ale największy kiks to te monitory. Zgadzam się w pełni z narratorką, że za chorobę nie wiadomo po co są. :D
Kiedy przez otwory w stropie puszczono gaz, ze strachu przygryzłam łapę. Czułam, jak krew zwalnia w krwiobiegu.
Ze strachu gryzie się łapę? Psy tak raczej nie reagują, a i u ludzi nie widywałam podobnych zachowań. Po drugie - jak się czuje zwalnianie krwi? Można poczuć, że serce wolniej bije, ale że krew wolniej płynie - to nie bardzo.
Świst urządzeń świdrował w czerepie,
Czy to miał być świdrujący dźwięk? Wyrażenie to rozbite na "świst świdrował w czerepie" nie ma już za bardzo sensu. Przetworzyłaś ten związek frazeologiczny w niewłaściwą stronę. Świst jest raczej syczącym dźwiękiem, więc nie bardzo może świdrować, a jeśli coś świdruje, to świdruje coś, a nie w czymś. Chyba, że wiertarką.
Nie mogłam się bronić, tylko czekać na mąk ciąg dalszy.
Przeczytaj to zdanie głośno. Czy nie byłoby milej dla ucha, gdyby rozbić jakoś "mąk ciąg dalszy"? Np. na "ciąg dalszy męczarni"?
parametry w kolorze seledynu i błękitu
Za duży skrót myślowy, parametry nie mają raczej kolorów, za to cyferki na ekranie jak najbardziej mogą być w jakimś kolorze.
wszystko stało się niczym.
Grafomania czysta i nieskażona. Zen. Do wywalenia.
Czerń i nieświadomość przyszły znienacka.
No nie bardzo znienacka, skoro od jakiegoś czasu psina obserwuje proces tracenia świadomości. Przecież nie dostała nagle czymś w łeb, tylko stopniowo mdlała.
Obudził mnie świst zawiasów klatki
Zawiasy nie świszczą. Piszczą, skrzypią, zgrzytają, ale na pewno nie świszczą, bo świst może powodować wiatr w szparach okien na przykład.
Podzespół kabiny, który zajmowały monitory, oddzielił się od całości i runął na posadzkę, umożliwiając mi wyjście.
Teraz już wiem, po co były te monitory! <oświecenie>
Na posadzce, przy gardłach i klatkach piersiowych ludzi, na nosie brata...
Skoro ich pozagryzał, to chyba cały pysk miał uwalony we krwi, a nie nosek. ;)
nie dostrzegłam ich bowiem wśród rozszarpańców.
Nowa kategoria istoty nieożywionej - rozszarpaniec.
Co tu się stało?
Też się zastanawiam, naprawdę. Ciekawe, bo ten Anax z krwią na nosie niewiele sugeruje.
Odpowiedź nadeszła w postaci zrywu Anaxa, który trzasnął łbem w bok skrzyni.
Zdanie do remontu całkowitego- odpowiedź w postaci zrywu to nie jest po polsku. I skąd ta skrzynia.
Anax skradał się do niego, powarkując.
A po co się skradał, skoro przed chwilą rozwalił o ścianę metalową skrzynię?
Coś mnie tchnęło. Potrzeba ratowania życia.
Coś mnie tchnęło? Nie rozumiem.
Został powiernikiem śmierci, kiedy ja pragnęłam bronić istnienia.
Powiernik to ktoś, któremu coś powierzono. Powiernik śmierci tak średnio mi pasuje. Bronić istnienia - czyjego? Lepiej zdecydowanie by brzmiało "bronić życia", ale nadużyłaś "życia" w poprzednich zdaniach.
Coś w moich ślepiach przekonało go, jakby ujrzał weń barierę nie do przebicia.
Przekonało go do czego? Może raczej "zatrzymało go"? I można wtedy darować sobie patetyczne bariery nie do przebicia.
Napięcie rozproszył wrzask
Rozproszył napięcie niczym czar. A wrzask mógł się po prostu nagle rozlec i oderwać Anaxa od szczeniaka.
Przebił się przez szybę, tłukąc ją na setki drobin.
Ale to nie był sekuryt? Bo ja czekam, kiedy ten sekuryt wróci, kiedy się okaże jakimś istotnym elementem wyposażenia pomieszczenia.
Podbiegłam do drzwi i uchyliłam je, naparłszy łapami.
A mogła skoczyć przez otwór po wybitej szybie....
Patrz, co z nas zrobili?
Bardziej mi to wygląda na stwierdzenie, niż na pytanie.
- Bo nie narodzili się z matki, są in vitro. To wytwory szaleńców!
Czym się objawia ta straszna cecha, że to wytwory szaleńców? Jak można być in vitro? Znaczy są poza żywym organizmem?
Położyłam uszy. - Nie pozwolę ci skrzywdzić nikogo więcej.
Położyłam uszy w kontekście psa wymaga chyba dokończenia: po sobie. Czy nie jest to oznaka poddania się, pokory? Czyli gest nie pasuje do wygłoszonych następnie słów.
Anax wyszczerzył zębiska, pragnąc kontynuować krucjatę.
Krucjatę??
Anax zastanawiał się nad czymś, lecz uległ.
Zastanawiał się nad czymś - informacja całkowicie zbędna, skoro nawet nie wiemy, nad czym. Ot, wypełniacz pustej przestrzeni na papierze. Uległ - ale czemu / komu?
Stamtąd ruszyliśmy w świat, by wprowadzać zmiany. Każdy na swój sposób: Anax, by zabijać, ja, by ratować w przeciwwadze życie.
Z piwnic ruszyli w świat? Niezły przeskok. Widać, że już trzeba kończyć opowiadanie, więc pospiesznie wciśnięty zostaje kontekst ogólnoświatowy, morał i przeciwwaga.
Jakież to rewolucyjne zmiany wprowadzi Anax zabijając kogo popadnie? A ona będzie opatrywać dogorywających? Nie rozumiem co to ma znaczyć, na czym będzie polegało ratowanie świata, czemu przeciwwaga życia. Zakręciłaś zakończenie maksymalnie, spiesząc ku ostatniemu zdaniu.
Takimi nas stworzono i tylko dzięki takim jak my świat mógłby się zmienić.
Niby jak się zmienić?? Nie widzę tej rewolucyjnej zmiany. Ludzie się zabijają i ratują, co niby zmienią dwa psy - jeden maniakalny morderca i drugi - maniakalny anioł?
Człowiek bowiem nie potrafi doskonalić, potrafi tylko wprowadzać anarchię.
Przeciwieństwem anarchii jest idealny ład i porządek, co na pewno ucieszy wszystkich kochających regulaminy, :)

Podsumowując - nie ustrzegłaś się swoich zwykłych błędów wynikających z mylnego pojmowania znaczenia słów i rozbijania związków frazeologicznych. To niestety trzeba umieć. Pomysł niezły, ale z wykonaniem gorzej.


Offek
Rzut kośćmi atomów.
Kości atomów? a co to jest?

Nie wiem, co mam napisać o tym shorciku. Temat realizuje w pełni, ale nie widzę za bardzo, co autor chciał mi przekazać. Jedyne, co mi się nasuwa, to przypowieść o tym, jak naszymi losami rządzą siły wyższe. Przeważnie siły te są znudzone swoją rolą i zabawiają się naszymi marnymi żywotami. Pesymistyczne, ale oklepane.
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika

Awatar użytkownika
Bebe
Avalokiteśvara
Posty: 4592
Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00

Post autor: Bebe »

Przepraszam za podwójny post, ale teraz idą podkreskowcy.

Teano
Urodziłem się, jak większość dzieci, w kapuście. Czekałem na ten moment. Wierzyłem, że będę miał skrzydła.
Wszystko pięknie, tylko, że z powyższych zdań wynika, że już przed urodzeniem miał świadomość, czekał na swoje narodziny i wierzył, że będzie miał skrzydła. Czy może chodzi o nadzieje z poprzedniego żywota? Cała koncepcja opowiadania to kolejne istnienia tej samej świadomości, więc to by się nawet zgadzało, tylko nan początku uderza trochę to, że już przed urodzeniem czekał na ten moment.
mój dziób musnął go o milimetr
Minął o milimetr, bo jeśli musnął, to już dotknął.
Już go miałem, już chwytałem za skrzydełko, kiedy przeszkodził mi ból, zęby wbijające się w moją szyję, pazury rozrywające mi pierś. Spadałem...
Nie widzę tego - zwierzak lądowy złapał ptaka w locie? W szybkim locie, pogoni za motylem?
I czemu ten drapieżnik biega za motylem? Jest młody i głupi, to dlatego?
Nie będę już jeść brokułów. Mam po nich koszmary.
Fajne zdanie na zakończenie by było. :)

Opowiadanie czytałam z przyjemnością, ale... Nie do końca rozumiem, co chcesz przekazać. O czym to jest. Przychodzi mi do głowy interpretacja - że bogowie sterują żywotami, a kiedy na chwilę odwrócą wzrok, powstają anomalie i rodzą się rożne oryginały. Ale tak naprawdę nie wiem, czy tekst jest o tym. Czyli jak dla mojego małego mózgu przesłanie jest zbyt niejasne.


KPiach
Przed rozmową z Cezem Marco nie myślał o korzystaniu z usług agencji W. Jakoś nie kusiło go. Teraz sytuacja uległa zmianie. Może wpływ na to miały niepowodzenia w pracy? A może rozpad związku z Kristi?
W tym fragmencie nie przekonuje mnie jedna sprawa. Marco nie myślał o korzystaniu z usług przed rozmową z Cezem, a rozmowa ta została nam uwidoczniona parę linijek wcześniej. No i nie widzę za bardzo, czemu go ta zdawkowa wymiana zdań tak przekonała. Chyba, że między rozmową a nabraniem chęci opuściła go kobieta i przestało mu się powodzić.
Rozglądnął się
Moja prywatna fobia wymaga, żeby zaprotestowała. "Rozejrzał się" brzmi zdecydowanie lepiej.
- Uwierzył?
- Tak jest profesorze.
Eeee, ale w co uwierzył? Nie rozumiem.
Naukowiec wyszedł na korytarz. Zdjął okulary i przetarł oczy. Te ciała były takie słabe i zawodne.
- Już niedługo – mruknął. – Opanujemy ten świat i wszystko się zmieni.
I to koniec? Mój pierwszy zarzut - brak puenty i właściwie brak porządnego zakończenia. Urywasz w pół akapitu.
Po drugie - dość prosty pomysł z życiem numer pięć i śmiercią numer osiem, które zostały potraktowane jako rekwizyty. Czyli wymóg spełniony, ale jakoś nieciekawie. Pomysł z tajemnicza inwazją poprzez wszczepy - to już widzieliśmy nie raz. Sprawnie napisane, ale brak zakończenia i dość mocno eksploatowany pomysł z jakimiś kosmicznymi pasożytami, powoduje, że jakieś to takie przewidywalne i nieciekawe.


BrodatyBakałarz
Hades przetaksował wzrokiem duszę, która przybyła w progi Tartaru.
Przetaksował? w pierwszym momencie myślałam, że przetasował. Ten czasownik jakoś mi tu nie pasuje.
Tartar zamilkł.
Kraina zamarła - zamilkła to nie bardzo pasuje do krainy.
- Lepiej pójdę z tobą. Zrobiłbyś bajzel jak stąd do Augiasza.
Stajnia Augiasza zdaje się oznaczała, że stajnia należy do osoby Augiasza, więc jak bałagan może być jak stąd do osoby Augiasza? Porównanie wali się wewnętrznie.
Powiało ciepłem ciał.
Hm, ciała zgromadzone w magazynie krainy umarłych są ciepłe....? Jakoś inaczej to sobie wyobrażałam... ;)
Milczący skryba postawił kreskę w indeksie.
- Osiem. Rekordzista.
Hłehłe, milczący, a tu nagle się odzywa. Jakby to ująć - podana informacja o postaci nie współgra z tym, co ta postać następnie robi.

Dobra, śmierć numer 8 jest oczywista. Ale z życiem numer 5 to mam problem. Nie widzę go tutaj. Nawet "fi" nie ratuje, bo to zdaje się jest 500, a do tego oznacza numer magazynu ciał. Nawet jeśli jest tam 5 dostępnych żywotów albo coś w tym stylu - to z tekstu nie wynika, że któreś życie ma numer 5.
Wzrok gładko prześlizguje się po tekście, mitologiczne klimaty są fajne. Czysta rozrywka, aczkolwiek żeby była to rozrywka kompletna - unikaj potknięć, które odrywają czytelnika od lektury. W momencie, kiedy napotykam wyrażenie bajzel jak stąd do Augiasza, to nie ma siły, żebym nie zaczęła się zastanawiać, co jest nie tak. Takie potknięcia rozkładają przyjemność z lektury tekstów lekkich i przyjemnych, bez szczególnego przesłania.


Anonim
Hienom, jak pieszczotliwie ich nazywano
Hiena jest rodzaju żeńskiego, więc czemu "ich"? Znaczy kogo "ich"? Jeżeli podasz jakieś inne wyjaśnienie kim te Hieny były, to zrozumiem, że to są "oni", ale tak rzucone to mi zgrzyta.

W niektórych miejscach przydałoby się przemyśleć konstrukcję zdań. I na przykład skrócić je, rozbić na krótsze, ponieważ wprowadzają trochę mącenia:
Minął kabinę Sary – dziewczyna szykowała się już do wyjścia – i zniesmaczony spotkaniem wcześniej tego dnia, przyśpieszył kroku, choć jeszcze wczoraj zatrzymałby się na pogawędkę. [ciach] Admirał majstrował przy wyświetlaczu z technikiem, a oprócz nich i Cole’a na sali nie było nikogo z wyjątkiem Niki i „jedynki” – Tylera. [ciach] To Cole miał najlepsze statystyki i o nim z największą regularnością pisały gazety konfederacji, ale Tyler był pierwszym pilotem, który wziął udział w projekcie, a mimo tego posiadał najwięcej własnych wspomnień.
Miejscami zgrzyta mi słownictwo:
chwycił ręcznik, i włączywszy imbryk
Ten imbryk mi nie pasuje do czajnika, zwłaszcza, że jakoś na elektryczny mi wygląda (bo się sam wyłącza)... Imbryk kojarzy mi się z ceramicznym naczyniem do zaparzania herbatki. :)
umniejszać niebezpieczeństwo - może raczej bagatelizować?
admirał powiedział swoje – na darmo - "Na darmo" nie pasuje zdecydowanie. Po pierwsze to nie jest tak do końca niepotrzebne - odprawa przed akcją po prostu musi być. Skoro jesteśmy wśród pilotów, to odprawa jest obowiązkowa. Po drugie, jakoś zazgrzytało mi samo sformułowanie "na darmo". Nie pasi.
Awiatorzy - słowo należy do określeń dawnych, więc wpisane w klimat kosmicznej wojny, sugerowany w opowiadaniu, zgrzyta.

Ciekawie rozwiązałeś problem kilku żyć i śmierci. Dałoby się to pociągnąć w dłuższą opowieść, bo zarysowałeś jakiś konkretny problem w uniwersum długotrwałej kosmicznej wojny. Mimo potknięć językowych zainteresowałeś mnie tematem, lubię klimaty gwiezdnej sagi. :)
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika

Offek

Post autor: Offek »

Bebe pisze:Komentarz po przeczytaniu tekstów:

Nadkreskowcy


[...]


Offek
Rzut kośćmi atomów.
Kości atomów? a co to jest?

Nie wiem, co mam napisać o tym shorciku. Temat realizuje w pełni, ale nie widzę za bardzo, co autor chciał mi przekazać. Jedyne, co mi się nasuwa, to przypowieść o tym, jak naszymi losami rządzą siły wyższe. Przeważnie siły te są znudzone swoją rolą i zabawiają się naszymi marnymi żywotami. Pesymistyczne, ale oklepane.
Odczytanie trafne w pełni. Zgodzę się, że temat dość oklepany, ale "znalazł się" w ostatniej chwili i postanowiłam go zapisać dla samej przyjemności trenowania formy tekstu.

Kości atomów to metafora, której rozwikłanie zostawiam Szanownym Czytelnikom (choć nie wzięła się z niczego owa przenośnia).
Będą chcieli, się pogłowią, nadając jej własny sens, nie zechcą, znaczy nie była warta rozwikłania i interpretacji.

pozdrawiam
Of

Awatar użytkownika
Dehydrogenaza
Pćma
Posty: 250
Rejestracja: wt, 19 wrz 2006 12:44

Post autor: Dehydrogenaza »

Przeczytałem. I nawet już zagłosowałem, bo tym razem wybór był prosty.

Po pierwsze, jestem mile zaskoczony łapanką Bebe. Że tak szybko, znaczy.

Po drugie, jestem niemile zaskoczony, że tyle osób trafiło pod kreskę z powodu głupich przymiotników i przysłówków. Szczerze mówiąc, myślałem, że problemy będą z tematem i/lub ograniczeniem formalnym nr. 1...

Po trzecie, serio jesteście coraz lepsi, Ałtorzy. Chyba zacznę Wam zazdrościć.

Po czwarte, gdybym mógł, zagłosowałbym na Anonima i jego "Ósmy pogrzeb Cole'a Hawkinga".

Ale jako że nie mogę, to po piąte, głosuję na Dżirdżisa i "Od dzisiaj jutro dostanie się innym". Choć nie bardzo rozumiem tytuł. Dla mnie brzmi jak "Jutro nie umiera nigdy" i inne tytuły Dżejmsów Bondów. Za to klimat mi się podoba. Taki Stephen King dla początkujących.

Po szóste, podobały mi się jeszcze: "Nieuwaga Bzau" autorstwa Teano oraz "Życie numer pięć, śmierć numer osiem" autorstwa Offek, choć w tym drugim przypadku muszę się jeszcze zastanowić. Z tymi kośćmi atomów to chodzi o mechanikę kwantową i jakieś Koty Schroedingera itepe czy co? Bo chyba nie załapałem.

Offek

Post autor: Offek »

Dehydrogenaza pisze: [...]

Po szóste, podobały mi się jeszcze: "Nieuwaga Bzau" autorstwa Teano oraz "Życie numer pięć, śmierć numer osiem" autorstwa Offek, choć w tym drugim przypadku muszę się jeszcze zastanowić. Z tymi kośćmi atomów to chodzi o mechanikę kwantową i jakieś Koty Schroedingera itepe czy co? Bo chyba nie załapałem.
Mechanika kwantowa jak najbardziej.
Koty tym bardzie.
W obecnej chwili jeszcze sernik i Juliusz Cezar, ale może nie będę wyjaśniać, bo mi się za offtop oberwie ;)

Of

Edit: literówka

Awatar użytkownika
Bebe
Avalokiteśvara
Posty: 4592
Rejestracja: sob, 25 lut 2006 13:00

Post autor: Bebe »

Dehydrogenaza pisze: Po drugie, jestem niemile zaskoczony, że tyle osób trafiło pod kreskę z powodu głupich przymiotników i przysłówków. Szczerze mówiąc, myślałem, że problemy będą z tematem i/lub ograniczeniem formalnym nr. 1...
One nie są głupie wbrew pozorom. Przydaje się być świadomym tego, co się pisze i być świadomym narzędzi, jakich się używa. Obecnie nasi warsztatowcze mają tendencję do nadużywania przymiotników i różnych określeń w celu prawdopodobnie wzbogacenia wypowiedzi. Tyle, że najczęściej są to wzbogacenia całkowicie nietrafione. Ćwiczenie było celowe. A dopiero w tych warsztatach widać jakiś ruch w górę z poziomem tekstów. Może tą poprawę spowodowało wymuszenie dyscypliny podczas procesu pisania?
Co do tematu - był łatwy, nie ukrywajmy. Abstrakcyjny, dający duże pole do popisu dla wyobraźni autora.
Z życia chomika niewiele wynika, życie chomika jest krótkie
Wciąż mu ponura matka natura miesza trociny ze smutkiem
Ale są chwile, że drobiazg byle umacnia wartość chomika
Wtedy zwierzyna łapki napina i krzyczy ze swego słoika

Xiri
Nexus 6
Posty: 3388
Rejestracja: śr, 27 gru 2006 15:45

Post autor: Xiri »

Choinka... widzę, że kiepsko wyszło z tekstem, bo sporo coś jest tych uwag :/. A starałam się nie udziwniać. Przynajmniej jednak z przymiotnikami i przysłówkami poszło dobrze. Siadłam właśnie do komputera i już zabieram się za czytanie komentarzy i tekstów.

Awatar użytkownika
SzaryKocur
Fargi
Posty: 424
Rejestracja: czw, 23 lis 2006 01:31
Płeć: Mężczyzna

Post autor: SzaryKocur »

@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@@
Dżirdżis - Od dzisiaj jutro dostanie się innym

Tytuł rzeczywiście dziwny. Mógłbym nawet powiedzieć, że bezsensowny.
Przystanął i .....
Spacji przed wielokropkiem chyba nie powinno być. A co do samego wielokropka, to wygląda dość pretensjonalnie. Taki tani chwyt. Drugi wielokropek "Wystrzelił ..." bardziej mi się podoba.
Zobaczył dwoje oczu. Tak, to z pewnością były oczy.
Jakoś niezbyt udane. A może ja jestem przewrażliwiony? Jak by nie było, niezbyt mi się to podoba.
Ichht pochylił się i wydał diagnozę: „chuutś”.
Mogłoby być jakieś wyjaśnienie, czy to wódz, szaman, czy kto tam. I co to jest chtuutś?
Ichht znieruchomiał. Popatrzył w kierunku lasu i krzyknął: „lukaana!”.
No to w końcu chuutś, czy lukaana? Dlaczego Ichnt zmienił decyzję? Czy zobaczył coś w lesie?
Po strzelbie poznali kogo dopadła śmierć numer trzy.
Nie pasuje mi to. Śmierć dopada ludzi, ale jedna śmierć, bez numeru. Ewentualnie można napisać "to była śmierć numer trzy". Nie wiem, może i nie ma błędu, ale mi to zgrzyta.
- Głupek! Palant! Idiota! Deko rozumu! Dlaczego nie wystrzeliłeś?! Jeśli nie chciałeś strzelać, to nie musiałeś tak gnać. Mogłeś zostać na miejscu. Chuutś to nie Lukaana. Można go zabić.
Greg klął w myślach bez przerwy. To znaczyło, że zaczyna się bać.
Czy przed myślami stawia się myślnik? Hm, nazwa niby na to wskazuje, ale nie jestem pewien. Może lepiej "Greg klął w myślach bez przerwy. To znaczyło, że zaczyna się bać. " wstawić gdzieś w środek tych myśli i oddzielić myślnikami?
Z Cyda została połowa. Ta od twarzy.
Czyli górna? Po co to udziwnienie? Do tego lepiej byłoby to wstawić po tym, jak Greg podniósł lepiącą się od krwi kołdrę.
Tylko on i ten niedźwiedź, nazywany przez Indian „chutś”. – „Dikaankaauu!!!”
Ok, wiemy już co to znaczy chu(u)tś. Ale co znaczy dikaankaauu?
Wiedział, że zmysły mogą się zastępować, ale tym razem, to nie było zastępstwo. Czas zjednoczył się z przestrzenią i wszystko stało się jednością. Nie czuł bólu. Nie czuł siebie. Czuł za to wszystko i wszystko widział.
Nie rozumiem tego. Dostał jakiegoś oświecenia/nirwany, ale trwało to chwilę, czy cały czas. Wszystko widział, ale przedtem było, że widział ciemność.
Po tym jak rozumiem kończy się retrospekcja i jesteśmy w momencie, gdy Greg wystrzelił.

Zakończenie z kosmosu. Życie numer pięć jest, ale śmierci numer osiem nie widzę. Nie zostało wyjaśnione czym był demon, ani po co było to zabijanie. Brakujące połowy ludzi skojarzyły mi się ze skakaniem do tej dziury w ścianie i błędami w teleportacji, ale nie wiem, czy to było zamierzone przez autora.

Na plus: klimat Alaski i samotności. Nie wiem co robiło tam pięciu facetów z dala od cywilizacji, ale nie przeszkadza mi to. Praktycznie cały tekst bez przymiotników i było całkiem nieźle. Za to w zakończeniu autor zaszalał z nimi.
Zakapturzone awatary rulez!
Wszystko co napisałem, to tylko moje prywatne zdanie.

Awatar użytkownika
Hitokiri
Nexus 6
Posty: 3318
Rejestracja: ndz, 16 kwie 2006 15:59
Płeć: Kobieta

Post autor: Hitokiri »

Bebe pisze:Co do tematu - był łatwy, nie ukrywajmy. Abstrakcyjny, dający duże pole do popisu dla wyobraźni autora.
Potwierdzam. Temat był łatwy i bardzo mi się podoba. Chyba spróbuję się z nim zmierzyć, bo to jeden z nielicznych tematów, na które łatwo mi było coś wymyśleć :)
A za czytanie wezmę się za chwilę.
"Ale my nie będziemy teraz rozstrzygać, kto pracuje w burdelu, a kto na budowie"
"Ania, warzywa cię szukały!"

Wzrúsz Wirusa! Podarúj mú "ú" z kreską!

Awatar użytkownika
Dehydrogenaza
Pćma
Posty: 250
Rejestracja: wt, 19 wrz 2006 12:44

Post autor: Dehydrogenaza »

Bebe pisze: One nie są głupie wbrew pozorom. (...)
Oczywiście, nieprecyzyjnie się wyraziłem. Chodziło mi o to, że przymiotniki i przysłówki można łatwo policzyć - a i tak ludziska się walnęły. Z kolei zgodność z tematem jest niepoliczalna, i przez to trudniejsza do zrealizowania - bo trzeba kierować się intuicją.

Wiesz, to trochę tak, jakby na konkursie tańca ktoś uzyskał maksymalne noty, a potem został zdyskwalifikowany za nieprzepisowy kostium.

EDIT: poprawki;

Awatar użytkownika
Montserrat
Szczurka z naszego podwórka
Posty: 1923
Rejestracja: ndz, 17 gru 2006 11:43

Post autor: Montserrat »

Dżirdżis Od dzisiaj jutro dostanie się innym

Nie podobałoby mi się, gdyby nie zakończenie, odwracające spojrzenie na całą fabułę, zmyślne i (jak dla mnie) dosyć niespodziewane. Gdyby tylko zwyczajna pogoń demona za kolejnymi ofiarami, wleciałoby jednym uchem, wyleciało drugim, a tu. Podoba mi się, choć żeby się naprawdę w tym połapać, musiałam czytać dwa razy :)


Offek Życie numer pięć, śmierć numer osiem
Zgrabnie napisane, ale takie... nie wiem jak to ująć. Końcówka bardzo dobra, ale gdzieś echem odbija się taki... nie tyle patosik i nie tyle moralizatorstwo, ale coś pomiędzy, coś co nie pozwala się do końca cieszyć utworkiem. Może dlatego, że też to mam i walczę z tym jak mogę, to teraz mnie bardziej gryzie w cudzych opowiadaniach :)
Ale ogólnie - podobało mi się.


Xiri Supernatural
Trochę zbyt wiele moralizatorstwa dla mnie, zwłaszcza w ostatnim zdaniu. Jako chyba jedyna podeszłaś do tematu w trochę inny sposób, to znaczy, że nie życie piąte z kolei, śmierć ósma, tylko "pod numerem". Jednak podobało mi się średnio, postacią główną jakoś się nie przejęłam, nie polubiłam jej, a zachowania piesków ciut uproszczone, niemal papierowe, z akcentem na niemal. Średnio.

Reszta później.

Co do głosu to muszę jeszcze się namyślić.
"After all, he said to himself, it's probably only insomnia. Many must have it."

Offek

Post autor: Offek »

Montserrat pisze:

Offek Życie numer pięć, śmierć numer osiem
Zgrabnie napisane, ale takie... nie wiem jak to ująć. Końcówka bardzo dobra, ale gdzieś echem odbija się taki... nie tyle patosik i nie tyle moralizatorstwo, ale coś pomiędzy, coś co nie pozwala się do końca cieszyć utworkiem. Może dlatego, że też to mam i walczę z tym jak mogę, to teraz mnie bardziej gryzie w cudzych opowiadaniach :)
Ale ogólnie - podobało mi się.
Chyba wiem, o co chodzi z tym "czymś". :)
A dziś - o zgrozo -przyszło mi do głowy, że należy dodać do zakończenia dosłownie jedno słowo, by zmienić... tonację.
Może za jakiś czas pojawi się więc inna wersja, choć niestety boję się, że tak można w nieskończoność.

pozdrawiam
Of

Zablokowany